Właściciele sklepów zielarsko-medycznych skarżą się na rozporządzenie ministra zdrowia, które ograniczyło oferowany przez tego rodzaju placówki asortyment o niemal tysiąc produktów.
– Na liście zakazanych specyfików znalazły się tak zwyczajne medykamenty jak: rutinoscorbin, witamina C 0,2 mg, aspiryna C, szereg popularnych maści leczących reumatyzm, przeciwbólowych i przeciwzapalnych, pasta cynkowa na opryszczkę, płyn na odciski, a nawet jodyna. Zapasy tych preparatów kończą się, a nie mogę kupić nowych, bo zakazują tego przepisy – mówi Danuta Dzierżęga, właścicielka sklepu zielarskiego w Radlinie.
Na czarnej liście
Placówkom nie wolno też sprzedawać wielu znanych ziół, a przede wszystkim mieszanek ziołowych. Na czarną listę, która przysporzyła prowadzących sklepy o ból głowy, wpisano m.in. połonicznika (pomaga w dolegliwościach żołądkowo-jelitowych i zakażeniach dróg moczowych), korzeń kozłka (usuwa łagodne nerwice) i mydlnicy (wielorakie zastosowanie, np. wykrztuśne), kwiat jasnoty białej (lek chorób kobiecych), liść prawoślazu (na stany zapalne przewodu pokarmowego), nasienie lnu (środek osłaniający w dolegliwościach przewodu pokarmowego), olej z nasion wiesiołka (w zaburzeniach przemiany tłuszczowej), owoc anyżu (działa wykrztuśnie), kminku (przy bólach brzucha), kolendry (przeciwdziała wzdęciom), borówki czernicy (przeciwbiegunkowy) i dzikiej róży (najbogatsze źródło witaminy C), zioła poprawiające trawienie i ułatwiające gojenie się ran oraz orzeźwiającą nalewkę miętową.
– W tej sytuacji nie wiem, czym będziemy handlowali. Wykaz zagraża przyszłości naszych sklepów i ogranicza prawa pacjenta – kwituje pani Danuta. Podczas ogólnopolskiej akcji na rzecz utrzymania placówek zebrano tysiące podpisów. W centrum Warszawy Polska Izba Zielarsko-Medyczna wynajęła pięć billboardów z informacją, że Ministerstwo Zdrowia zamierza zlikwidować sklepy zielarskie, których w całym kraju jest ok. 1,2 tys. Korzystają z nich miliony Polaków. Preparaty służą często szeroko pojętej profilaktyce. Leczą też różne schorzenia i to bez udziału budżetu państwa w postaci dopłat do leków refundowanych, które oferują apteki.
Znowu lobbing
– Dziwi nas ministerialne rozporządzenie, bo w sklepach zielarskich pracują fachowcy. Oprócz techników farmaceutycznych zdarzają się magistrzy farmacji. Ponadto każdy pracownik musi ukończyć kurs zielarski honorowany przez... Ministerstwo Zdrowia. Szkolenia organizuje nie byle kto, lecz wybrane uniwersytety medyczne. Takich placówek nie można więc przyrównywać do sklepów spożywczych, a mimo to kupimy w nich środki przeciwbólowe czy przeciwgrypowe – zaznacza Piotr Duda, prezes PIZM w Katowicach.
Na skutek licznych protestów resort zgodził się na 50 produktów, ale raptem na zakazaną listę wpisał ok. 800 nowych specyfików. Zdaniem właścicieli placówek jest to skutek działań lobbystycznych. – Kto skorzystał na ograniczeniach w dostępie do preparatów ziołowych? Przecież nie pacjenci. Takie działania są wyłącznie prowadzone w interesie sieci aptekarskich – stwierdza Duda.
Ostatnio przedstawiciele i prawnicy izby spotkali się z Wojciechem Giermaziakiem, zastępcą dyrektora departamentu polityki lekarskiej i farmacji, by poskarżyć się na absurdalny wykaz. Urzędnik poprosił zielarzy o przygotowanie konkretnych propozycji zmian, które on przedstawi minister zdrowia. Dokument przygotowuje prof. Marian Sosada z wydziału farmacji Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach. Wedle niego do placówek miałaby wrócić większość wycofanych specyfików. Prezes izby zielarskiej przekaże Giermaziakowi gotowe opracowanie na początku lutego.
Komentarze