Tu Europa nie sięga
Jerzy Wodecki ma 4 hektary pola w czeskiej gminie Dolna Lutynia i całe mnóstwo związanych z tym międzynarodowych problemów. Ostatnio chciał wyciąć suche drzewa i za żadne skarby nie mógł się dowiedzieć, jak ma to zrobić. – Chciałem to załatwić w legalny sposób. Pojechałem więc do urzędu w Dolnej Lutyni i usłyszałem, że jak drzewa są suche, to mam je wyciąć. No ale ja wiem, jakie są za to kary w Polsce i nie będę ryzykował! Pani obiecała więc, że przyjedzie, zrobi zdjęcia do dokumentacji i wyda decyzję. Nie przyjechała, więc pojechałem jeszcze raz, bo suche konary lecą mi na głowę. Tym razem od innej urzędniczki dowiedziałem się zupełnie czego innego i na koniec zostałem z tym wszystkim sam! Jesteśmy w Unii Europejskiej, ale ja nie wiem, czy unia wie, co tu się dzieje?! – nie przebiera w słowach zdenerwowany Jerzy Wodecki.
W ręku trzyma kuriozalny akt własności po rodzicach. Został wydany przez państwo polskie w 1975 roku, a zapisano w nim, że ziemia Wodeckich leży w Łaziskach, tymczasem od 1958 roku, czyli od korekty granicy polsko-czeskiej, pole znajduje się w Czechach! – Przez te lata wiele tu przeżyliśmy. Teraz granice są otwarte, ale problemy pozostały! Nie wiem, komu płacić podatki, jak się starać o dopłaty bezpośrednie. I za wszystko winię nasze państwo, które powinno nam pomóc. Przychodzą jednak kolejne wybory, a politycy tylko obiecują! – złości się Wodecki.
Bertold Fichna, sołtys Bolesławia (gmina Krzyżanowice), potwierdza, że w tej kwestii są problemy. – U nas jest kilku rolników, którzy uprawiają od 6 do 20 ha ziemi w Czechach. Nie jest to nasza ziemia, bo w Czechach była kolektywizacja i granice działek się pomieszały. Dali nam więc zamiennie ten sam areał, który uprawiamy na podstawie umowy ustnej. Chcieliśmy to uporządkować notarialnie, ale sprawa utknęła w martwym punkcie. Tak samo jest z dopłatami bezpośrednimi. Niby możemy o nie zabiegać, ale chyba nikt nawet nie podejmował takich starań – mówi sołtys Fichna. Jak mówi, jedyny plus to taki, że teraz bez problemu można przechodzić przez granicę.
– Nasi rolnicy uprawiający ziemię w Czechach mogą starać się o dopłaty, ale muszą mieć konto, którego polski obywatel nie może założyć w czeskim banku. Trzeba więc ustanowić pełnomocnika w Czechach. Wielu rolników nie wie jednak, jak to załatwić, i rezygnuje. W Polsce dostaliby od 300 do 800 zł od hektara, w Czechach często nie dostają ani grosza. Wiele spraw jest nieuregulowanych, chociaż żyjemy we wspólnej Europie – wyjaśnia Henryk Panek, kierownik biura powiatowego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Raciborzu. Kiedy w 1958 roku wytyczono nową linię graniczną, nikt nie przejmował się prywatną własnością. Wtedy chodziło o wyprostowanie granicy, żeby łatwiej było jej strzec.
Po tej korekcie Polska dostała 837,46 ha od Czechosłowacji, zaś Czesi 1205,90 ha od nas. Polsce wciąż należy się 368 ha. Zajmuje się tym Stała Polsko-Czeska Komisja Graniczna. Kwestia długu i prywatne pola to dwie odrębne sprawy, jednak mają tę samą przyczynę. – Czesi proponowali zapłatę, ale Polska chce odzyskać grunty. Nie jest to proste. Każda ingerencja w linię graniczną może uderzyć w prywatną własność. Komisja ma przyjechać tu jesienią. Liczę, że wtedy wiele się wyjaśni. Trzeba to wreszcie uporządkować – mówi poseł Henryk Siedlaczek, który składał mnóstwo interpelacji w tej sprawie.


Sterta problemów

Rozmowa z Józefem Tobołą, prezesem koła Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Wierzniowicach (Czechy)

Dlaczego ustalenie właścicieli ziem znajdujących się po drugiej stronie granicy jest takie trudne?
Była możliwość zrobienia porządku po 1989 roku. Wielu ludzi machnęło jednak na to ręką, bo zarośnięte chaszczami grunty nie przedstawiały wielkiej wartości, trzeba było za to sporo sił, żeby zmierzyć się ze skomplikowaną procedurą spadkową w Polsce. Kiedy ruszyły wykupy pod budowę autostrady A1, wielu Czechów przypomniało sobie, że ma pola w Polsce. Wtedy zaczęły piętrzyć problemy z ustaleniem własności, bo też były to sprawy nierozwiązane od trzech pokoleń.

Mimo to zaoferował pan pomoc tym ludziom.
Byłem wtedy w zarządzie gminy Dolna Lutynia, która współpracuje z Godowem i Gorzycami. Umówiliśmy się z ówczesnym wójtem, że pomożemy tym ludziom. Były to nieraz osiemdziesięcioletnie babcie lub spadkobiercy, którzy nie znali polskiego. Największą trudność stanowią procedury spadkowe w Polsce. Jak już uporaliśmy się z formalnościami u notariusza i w sądzie, okazywało się, że gdzieś brakowało jednego podpisu. Z tego powodu musiałem nieraz po kilka razy wozić wiekowe babcie do Wodzisławia. Było mi ich naprawdę żal.

W Czechach ustalenie własności jest prostsze?
Bez porównania. Z aktem notarialnym idzie się do urzędu katastralnego, który załatwia przepisanie własności oraz księgi wieczyste. Potrzeba na to może miesiąc. W Polsce trwało ponad rok.
1

Komentarze

  • miły Jak? Piłą lub siekierą!!!! 08 lipca 2010 16:11Władza tego Panu nie załatwi, bo ją to przerasta....

Dodaj komentarz