Miała być pierwsza czwórka, a będzie dramatyczna obrona przed spadkiem do drugiej ligi. Bierze pan odpowiedzialność za ten wynik?
Biorę pełną odpowiedzialność za wynik sportowy. Za ten skład, a także za wszystkie decyzje taktyczne w czasie rozegranych przez nas meczów. Nie mam jednak zamiaru brać odpowiedzialności choćby za deszcz, który spadł przed meczem z Grudziądzem, czy kalendarz rozgrywek, który został na początku roku całkowicie rozbity. Właśnie w meczu z GTŻ czterech moich zawodników się rozbiło, co miało wpływ na porażkę w Miszkolcu, jak i przegrane w kolejnych meczach.
W kwestii składu ma pan czyste sumienie?
Może mam trochę żal, że nie posłuchałem sam siebie pod koniec ubiegłego roku. Gdybym to zrobił, dwóch-trzech zawodników z dzisiejszego składu w RKM już by nie było. Mówię tu między innymi o Mariuszu Węgrzyku, który w tym roku zawodzi totalnie. Dałem się jednak przekonać...
Walczycie dziś nie tylko o utrzymanie, ale i o przetrwanie. Jak duża jest dziura w budżecie klubowym?
To, co teraz powiem, może wydać się śmieszne – potrzebujemy 250 tysięcy złotych! To na dziś, a do końca sezonu na nasze potrzeby wystarczy 500 tysięcy! Czy to są duże pieniądze? Chodzimy po firmach, przekonujemy, staramy się i nie jesteśmy w stanie takiej kasy znaleźć! Wsparcie miasta jest też niewielkie, a bez tego naprawdę trudno rozmawia się o dużych pieniądzach. Rozpłynęło się też to, co udało nam się w zeszłym roku – kibice, którzy są jednymi z najważniejszych sponsorów klubu, przestali przychodzić na stadion.
Dziwi się im pan?
Nie, bo wiem, że nie mamy dziś dla nich dobrego produktu. Mamy zespół, w którym punktuje regularnie trójka zawodników – Daniel Nermark, Nicolai Klindt i Andriej Karpow. Im też zdarzają się wpadki, ale to profesjonaliści. Każdy z nich po słabym meczu jest w stanie powiedzieć: moja wina, sorry. Sezon zawalili nam Polacy – wspomniany Węgrzyk czy Ronnie Jamroży. Juniorzy też jeżdżą w kratkę i w efekcie bronimy się przed spadkiem.
Co będzie, jak spadniecie?
Pojedziemy w drugiej lidze. Nie ukrywam, że rozmawiamy w klubie o tym i być może taka będzie konieczność. Może wtedy zbierzemy wszystkich rybniczan jeżdżących w innych klubach i pojedziemy składem z Chromikiem, Mitko, braćmi Flegerami i Szymurą. I Karpowem, o ile będzie chciał zostać w Rybniku. W naszym przypadku wszystko zależy od pieniędzy. Patrzymy na sprawę rozsądnie i dlatego ostatnie mecze pojechaliśmy w osłabieniu – nie zamierzamy pakować klubu w jeszcze większe kłopoty finansowe.
Pamiętam, jak przychodziliście do klubu prawie dwa lata temu. Optymizm był w was wielki, wszystko było dla was proste. Co dziś z z tego optymizmu zostało?
Niektórzy zwątpili. Ja jednak wciąż wierzę w to, co robię, Michał Pawlaszczyk zresztą też. Choćby dlatego władowaliśmy w ten klub własne pieniądze w trudnym momencie. Liczyliśmy na więcej ze strony miasta, na większą przychylność sponsorów. W ogóle liczyliśmy, że będzie łatwiej szczególnie po tym, jak rok temu pokazaliśmy, że mecz żużlowy w Rybniku może być świętem. Z perspektywy czasu myślę, że gdybym miał drugą okazję, znów starałbym się ratować żużel w Rybniku. Z jedną różnicą – optowałbym za tym, byśmy nie przejmowali zadłużonego klubu i nie spłacali cudzych wierzytelności. Zaczęlibyśmy od drugiej ligi.
Rozmawiał Maciej Kołodziejczyk
Komentarze