20030103
20030103


Do wyjazdu do Wenezueli najstarszą grupę Raciborzan nominowała Międzynarodowa Organizacja Folklorystyczna CIOF w Warszawie, nagradzając ją za udane występy.Eskapada zaplanowana była w okresie od 12.11 do 1.12. Tancerze wiedzieli o niej już pół roku wcześniej. W tym czasie szukali pieniędzy na opłacenie przelotu, ubezpieczenia i szczepień. Pobyt na miejscu fundowali Wenezuelczycy. Pieniądze udało się zebrać. Pełnoletni tancerze wyjechali w wakacje do Niemiec czy Holandii do pracy, inni dorabiali na miejscu, zapożyczali się bądź rezygnowali z letniego wypoczynku za miastem czy gwiazdkowych prezentów. Groszem sypnęły rodziny, a urząd miasta i starostwo powiatowe przekazały po tysiąc zł dotacji.Przygody zaczęły się już po wylocie z Okęcia. We Frankfurcie nad Menem mieli zaplanowaną przesiadkę. Na lotnisku w strefie bezcłowej spotkali drużynę Legii Warszawa, która leciała do Niemiec na mecz. Piłkarze chcieli kupić swoim partnerkom perfumy w prezencie. Prosili raciborskie tancerki o radę.- Powiedziałam im: panowie w takim wypadku chcemy zrobić z wami zdjęcia. Zdziwiło mnie, że piłkarze nie zgrywali się na gwiazdorów, byli grzeczni, uprzejmi, od razu zgodzili się pozować - wspomina Aldona Krupa.Po sesji zdjęciowej tancerze wsiedli do ogromnego boeinga typu jumbo jet. Przed sobą mieli jedenaście godzin lotu do stolicy Wenezueli - Caracas. Śpiewali dla zabicia czasu. Inni pasażerowie nie buntowali się. Przeciwnie, dołączali się.Kiedy wysiadali z samolotu, jak obuchem uderzyło w nich gorące, wilgotne i duszne powietrze. Upał sięgał 40 st. Celsjusza. Miny mieli nietęgie - ubrani byli w kurtki i długie spodnie, czyli odpowiednio do naszej pory roku.Po noclegu w ekskluzywnym hotelu Hilton i lunchu następnego dnia pojechali klimatyzowanym autobusem na północny zachód kraju do prowincji Falcom. Spędzili tam tydzień jako goście specjalni na przeglądzie wenezuelskich zespołów folklorystycznych. Mieszkali w strefie kolonialnej Koro w hotelu Federal. Mieli luksusowe warunki - pokoje dwuosobowe z łazienkami, telefonami, telewizorami i klimatyzacją. Występowali na stadionach, scenach pod chmurką i w domach kultury.- Nasze popisy przyjmowali różnie, ale przeważnie podobało się. Ich folklor jest dużo bardziej żywy, mają szybszą muzykę - opowiada Bartek Woch, trębacz.Mieszkańcy Wenezueli w 80 proc. to Metysi, Indianie, Murzyni. Grupa trzydziestu białych w jednym miejscu stawała się więc sensacją.- Byliśmy najbardziej egzotycznym elementem festiwalu. Zasadą stało się nierozpoczynanie występów, dopóki nie pojawiliśmy się na miejscu, bo każdy chciał na nas popatrzeć. Raz odwołaliśmy koncert, bo chcieliśmy wystąpić nazajutrz, mimo to ludzie czekali na nas sześć godzin. Kiedy dowiedzieliśmy się o tym, przyjechaliśmy i daliśmy koncert - mówi Aldona Krupa.Kraj zaskakiwał Raciborzan na każdym kroku. Mieszkali w wystawnych hotelach, ale też w domach mieszkańców, kontaktowali się z bogaczami i biednymi. Tancerze mieli początkowo kłopoty z porozumiewaniem się ze swoimi gospodarzami. Wenezuelczycy mówią po hiszpańsku, ni w ząb nie znają angielskiego czy innego języka. Polacy z kolei nie znali hiszpańskiego. Ratowano się gestami.Dewizą Wenezuelczyków jest maniana znacząca tyle co „nie rób dziś tego, co możesz zrobić jutro”. Zdaniem Aldony Krupy są leniwi, niepunktualni, nierozsądni, trochę dziecinni, ale też serdeczni, uczciwi, prostoduszni, życzliwi i szczerzy do bólu. Ubierają się modnie, mają najnowocześniejszy sprzęt rtv, komputery, z kolei nie zależy im na czystości, śmiecą na potęgę i nie widzą sensu sprzątania:- Występowaliśmy na stadionach z profesjonalnym nagłośnieniem, oświetleniem. Sprzętu można było pozazdrościć. Tymczasem cały obiekt tonął w śmieciach i nikomu to nie przeszkadzało.Wenezuela jest jednym z największych producentów ropy naftowej, dosłownie siedzi na jej złożach. Litr benzyny kosztuje w przeliczeniu na naszą walutę 33 grosze... Przejazd autostradą - 15 groszy. Ulubione samochody - stare amerykańskie, często zdezelowane krążowniki szos, czyli wiekowe chevrolety, fordy, cadillaki. Wyglądają pięknie, ale palą jak smoki. Szczytem rozrzutności jest tankowanie samochodów. Pracownik stacji benzynowej po napełnieniu baku nie trudzi się zamykaniem pistoletu tłoczącego paliwo. Przechodzi do następnego samochodu, rozlewając wokół siebie benzynę. Czym się martwić, skoro paliwo jest tak tanie - opowiada Aldona Krupa. Mimo zysków ze sprzedaży ropy Wenezuela jest biednym krajem, ale to ubóstwo specyficzne. Biedota mieszka w ceglanych slumsach z doprowadzonym nielegalnie prądem, by oglądać telewizję na nowoczesnym telewizorze. Przy domach stoją samochody.Raciborzanie byli na pustyni, przejechali autokarem cypel Paraguana na najdalej wysunięty na północ koniuszek Wenezueli, gdzie plażowali i kąpali się w Morzu Karaibskim. Kosztowali lokalnych specjałów, np. w Piritu jedli całkiem smaczną potrawę, której nazwy nie poznali. Dopiero łykając kolejny kęs, dowiedzieli się, że były to opanierowane głowy ptaków z dziobami. Specjał momentalnie przestał im smakować. Za to egzotyczne owoce pochłaniali tuzinami.Z Falcom pojechali 1500 km na południowy wschód do największej prowincji Bolivar. Mieszkali w mieście Guayana nad rzeką Orinoko. Tam występowali na międzynarodowym festiwalu folklorystycznym. Były trzy zespoły wenezuelskie, a także z Peru, Boliwii, Chile, Ekwadoru, Portugalii i Kolumbii. Raciborzanie dali łącznie jedenaście koncertów.Udało im się wyrwać na trzydniową wycieczkę do dwóch południowych prowincji kraju: El Callao i Russia, w których zdecydowaną przewagę wśród ludności stanowili Indianie. El Callao otacza sława tańca diabłów. Jedni tancerze wymalowani są na czarno, drudzy na czerwono, wszyscy w maskach. Raciborzanie trafili akurat na pokaz tańca. Kilku z nich „diabły” wzięły w tany.Nauczyli się jeść ich potrawy, przygotowywane przez pewną starszą Indiankę: topoccio (smażone banany podawane na słodko z czubkami palm), arepa (kuleczki smażone jak frytki) i placki caciapa. Główny składnik dwóch ostatnich smakołyków stanowiła zmielona kukurydza.Wypad na południe przyniósł jednodniową wycieczkę do dżungli. Przed wejściem do lasu stali handlarze oferujący swoiste pamiątki: złapane wśród drzew tarantule, skorpiony, węże i inne gady. Jakoś nikomu z Polaków souveniry nie przypadły do gustu, co innego spacer po dżungli.- Niesamowitym doznaniem okazało się chodzenie po grubym miękkim poszyciu, w którym nogi się zapadały. Ma się wrażenie, że nagle wszystko zapadnie się i wyląduje w jakimś tunelu czy jaskini.Innym razem popłynęli statkiem w rejs po Orinoko i znów przeżyli zaskoczenie. Do brązowej Orinoko wpada rzeka Carli o niebieskawej wodzie bogatej w żelazo. Poniżej jej ujścia wyraźnie widać w Orinoko pasy wody brązowej i niebieskiej, tak jakby obie rzeki nie zlewały się w jedną, tylko płynęły obok siebie tym samym korytem.Raciborzanami od początku zaopiekowała się ambasada polska. Jej sekretarz Paweł Woźny już dwa miesiące przed przylotem grupy przesłał do Polski informacje o wymaganych szczepieniach, specyfice kraju, miejscach wartych zwiedzenia. Odebrał tancerzy z lotniska, pomagał załatwiać formalności, odwiedzał ich, sprawdzając, czy czegoś nie brakuje. Ostatniego dnia pobytu zorganizował spotkanie z wenezuelską Polonią. Okazało się, że w Wenezueli mieszkają delegaci polskiego rządu londyńskiego, którzy po drugiej wojnie światowej postanowili nie wracać do kraju. Dziś są już wiekowymi ludźmi. Po wzruszającym spotkaniu Raciborzan dopadł pech. Popsuł się autobus, którym jechali na lotnisko. Ambasada szybko załatwiła im taksówki, dziewięć dużych, bagażowych jeepów. Zdążyli w ostatniej chwili. Na lotnisko dotarli sześć minut przez końcem odprawy. Do kraju przybyli już bez kłopotów 1grudnia. Dwa dni później w Wenezueli wybuchł pucz. Kraj został sparaliżowany.- Mamy teraz sporo zaległości w nauce, ale warto było jechać - mówi Natalia Glinka, tancerka.

Komentarze

Dodaj komentarz