Rydułtowianie mają zastrzeżenia do działalności Zielonego Śląska. Dzielili się nimi na środowym spotkaniu w oratorium św. Józefa / Adrian Karpeta
Rydułtowianie mają zastrzeżenia do działalności Zielonego Śląska. Dzielili się nimi na środowym spotkaniu w oratorium św. Józefa / Adrian Karpeta
Mieszkańcy Rydułtów wojują z firmą Zielony Śląsk, która rekultywuje teren po byłej cegielni przy ul. Bohaterów Warszawy. – Mamy podejrzenie, że ta firma nie zajmuje się rekultywacją, tylko składuje nielegalnie odpady, niezgodnie z decyzją, jaką dostała od starosty. Chodzi głównie o odpady poprzemysłowe typu fluorek wapnia, skrawki skór, kable, płyny niewiadomego pochodzenia, a nawet odpady medyczne. Oczekujemy jasnych deklaracji od władz odpowiedzialnych za wydanie decyzji oraz kontroli tego, co się tu dzieje – mówił Marek Wystyrk, prezes stowarzyszenia Moje Miasto, które zajęło się sprawą. Dodał, że na terenie firmy wykopywano doły, do których pod osłoną nocy coś wrzucano, a potem zasypywano.
Na spotkaniu mieszkańców (odbyło się w środę po południu) pokazywano zdjęcia, które zrobiono na terenie firmy. Mają one świadczyć o zanieczyszczeniu tego obszaru. – Kiedyś słychać tam było kumkanie żab, pływały ryby, były raki. Teraz zwierzęta padają, ludzie chorują – mówił prezes Wystyrk. Potwierdzała to Czesława Szymiczek, lekarz pediatra, również mieszkanka Rydułtów. – W ostatnich kilku latach nieco wzrosła liczba zachorowań na choroby alergiczne, infekcyjne. Dzieci mają uporczywy kaszel, nieżyty nosa i spojówek, wysypki. Ale nie mogę stwierdzić, by był jakiś związek przyczynowo-skutkowy z działalnością tej firmy – mówiła pani doktor. Ale, jej zdaniem, na terenie firmy tyka prawdziwa bomba ekologiczna.
– Najważniejsze jest pozbycie się tego, co szkodzi. Ja walczyłam z nowotworem. Chorobę wywołały rakotwórcze dioksyny. Wystarczy, że wyjdzie się na podwórko i pooddycha powietrzem, w którym są trucizny ze spalania plastiku czy pampersów, a można zachorować – mówiła Urszula Regina Woźnica. Marek Szadurski, wiceprezes Zielonego Śląska, nie zgadza się z zarzutami. – Na terenie naszego zakładu nikt nie składuje i nigdy nie składował jakichkolwiek odpadów, które mogą zagrażać zdrowiu i życiu ludzi i zwierząt. Nie było też odpadów medycznych, a jedynie pudła po takich odpadach. Nie zgadzam się z zarzutem, że na terenie firmy zakopywano coś w nocy. To niemożliwe, o godz. 15 zakład jest zamykany – wyjaśnia Marek Szadurski.
Dodaje, że to sami mieszkańcy podrzucają na teren firmy różne odpady. Zapewnia, że każdy w każdej chwili może przyjść, zapytać, zobaczyć, co dzieje się na terenie Zielonego Śląska. Zapowiada, że z szefem stowarzyszenia Moje Miasto spotka się w sądzie. – Ten pan rzuca bezpodstawne oskarżenia, a nawet nie porozmawiał ze mną – mówi Marek Szadurski. Wątpliwości mieszkańców podzielają jednak urzędnicy, którym obrywa się za to, że w powszechnej opinii niewiele do tej pory robili w tej sprawie. Burmistrz Kornelia Newy wyjaśnia, że wydała dwie decyzje wzywające firmę do natychmiastowego usunięcia skór oraz mieszaniny odpadów komunalnych. W najbliższych dniach sprawdzi, czy Zielony Śląsk wykonał zalecenie.
– Zawiadomiliśmy wojewódzkie inspektoraty ochrony środowiska i ruchu drogowego, sanepid i prokuraturę. Podejrzewamy, że działalność Zielonego Śląska nosi znamiona przestępstwa i poprosiliśmy o zbadanie sprawy. Jeśli nasze podejrzenia się potwierdzą, to przedsiębiorca będzie musiał usunąć wszystko, co tam nawiózł od wiosny tego roku. Doprowadzenie sprawy do finiszu w majestacie prawa wymaga wielu procedur i pewnie potrwa – mówi Kornelia Newy. Sylwester Płusa, inspektor z wydziału ochrony środowiska wodzisławskiego starostwa, zapewnił, że do 17 września w Zielonym Śląsku odbędzie się kompleksowa kontrola w zakresie przestrzegania zezwoleń na odzysk odpadów oraz ustawy o odpadach.
– Jeśli okaże się, że firma szkodzi środowisku lub negatywnie wpływa na zdrowie ludzi, wówczas wojewódzki inspektor ochrony środowiska może wstrzymać jej działalność – tłumaczył Sylwester Płusa. W sprawę zaangażował się poseł Adam Gawęda, który interweniował osobiście u ministra środowiska. – Szef resortu był wstrząśnięty zdjęciami, które zobaczył – mówi poseł. Poprosiliśmy Ministerstwo Środowiska o stanowisko. Czekamy na odpowiedź.

Komentarze

Dodaj komentarz