Rybniccy ratownicy po raz pierwszy brali udział w akcji, w czasie której ich życiu zagrażał szaleniec z bronią / Wacław Troszka
Rybniccy ratownicy po raz pierwszy brali udział w akcji, w czasie której ich życiu zagrażał szaleniec z bronią / Wacław Troszka

W czwartek policyjni technicy zakończyli oględziny posesji w dzielnicy Boguszowice, gdzie doszło do strzelaniny.
Najwięcej czasu zajęło udokumentowanie śladów w domu przy ul. Braci Nalazków, a także na jego ścianach i na podwórku. Z pomocą wozu strażackiego z podnośnikiem mierzono też kąty, pod jakimi strzelali i Krzysztof W., i policjanci. Przy użyciu wykrywacza metalu zebrano wszystkie łuski i pociski. Okazało się, że w czasie wymiany ognia padło kilkaset strzałów! Prokuratorzy z Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Gliwicach przesłuchali już Iwonę W., którą mąż postrzelił w klatkę piersiową, oraz 15-letniego syna desperata, który dostał w żuchwę. Michał Szułczyński, rzecznik gliwickiej prokuratury, nie chce zdradzać treści ich zeznań; mówi jedynie, że prokuratorom udało się ustalić zarys przebiegu zdarzeń.
Nie chce też ujawnić wyników badań krwi sprawcy na zawartość alkoholu, informuje jedynie, że mężczyzna był pod jego wpływem. Trwają już badania broni szaleńca. Rusznikarz sprawdzi m.in., czy faktycznie, tak jak zeznał Krzysztof W., użyty przez niego pistolet maszynowy został złożony z części, pochodzących z różnych źródeł. Pistolety gazowe miał kupić w Czechach. – To ciągle początkowy etap śledztwa. Jeśli wszystko pójdzie sprawnie, być może przed końcem roku zostanie sformułowany akt oskarżenia – mówi prokurator Szułczyński. Wciąż wszystko wskazuje na to, że dramat był kulminacją kłopotów rodzinnych. Nieprawdziwa okazała się informacja, którą podała telewizja publiczna, jakoby Krzysztof W. miał wcześniej stracić pracę.
Poprawia się stan zdrowia ofiar strzelaniny. Najciężej ranny 39-letni szwagier Krzysztofa W. w minionym tygodniu odzyskał przytomność i z oddziału intensywnej terapii trafił na oddział chirurgiczny szpitala w Jastrzębiu. Nie odpowiadał jednak jeszcze na pytania prokuratorów. Nie zezwolili na to lekarze. Z kolei żona desperata z dobrymi rokowaniami trafił ze szpitala wojewódzkiego w Rybniku do Kliniki Chirurgii Klatki Piersiowej w Zabrzu. Oględzinom poddano też karetkę rybnickiego pogotowia, która znalazła się na linii ognia. Doliczono się w niej ponad 30 dziur po kulach. Przestrzelone były m.in. polary sanitariuszy i siedzenie kierowcy. – Na szczęście kule nie uszkodziły ani defibrylatora, ani respiratora, każde z tych urządzeń jest warte po kilkanaście tysięcy złotych – mówi Piotr Unger, szef pogotowia.
Wczoraj straty i koszty naprawy auta miał oszacować rzeczoznawca PZU. Mercedes Benz z 2005 roku to jedna z dwóch karetek specjalistycznych, które ma rybnickie pogotowie. By uzupełnić brak, wynajęto sanitarkę z prywatnej firmy, co będzie kosztowało kilka tysięcy złotych miesięcznie. Również wczoraj miały się zakończyć oględziny podziurawionego kulami policyjnego radiowozu kia. Krzysztof W., zatrudniony w kopalni Jankowice, był jedynym żywicielem rodziny. Pracownikiem zakładu będzie jeszcze przez trzy miesiące, po czym zostanie zwolniony. Nie dostanie już jednak ani grosza, a kolejne dni absencji w pracy będą kwalifikowane jako nieobecności usprawiedliwione. Opustoszałego domu przy ul. Braci Nalazków dogląda teść sprawcy, który opuścił szpital już nazajutrz po strzelaninie.

1

Komentarze

  • gość tytuł 09 września 2010 20:23ponad sto to już kilkaset?

Dodaj komentarz