20030907
20030907


Raciborskie PTTK i harcerstwo praktycznie przestały działać. Młodym ludziom, chcącym gdzieś poza Śląskiem spędzić wolny czas, pozostały właściwie tylko biura podróży. A że niewielu było stać na taki wypoczynek, narzekano na brak alternatywy. Grupa Rosynant twierdzi, że stowarzyszenie trafiło w swojego rodzaju niszę rynkową.- Trzeba było tylko pokazać ludziom, jak można się bawić bez wielkiej kasy i zewnętrznych organizacji; że można organizować obozy, koncerty, ciekawe spotkania i być aktywnym - wystarczy wziąć sprawy w swoje ręce - mówi Dawid Wacławczyk, prezes stowarzyszenia.Receptą na sukces miało być połączenie turystyki ze sztuką, jednak specyficznie pojmowaną. Dla rosynantów sztuka była przede wszystkim wolną i niezobowiązującą zabawą - tańcem irlandzkim, happeningiem obozowym, skeczem, rysunkiem tworzonym na łące, budową maski gipsowej, teatralną wariacją, rzemiosłem indiańskim, malowaniem własnego ciała farbą żelatynową. Taka sztuka miała być nie tyle edukacją, co alternatywą dla kufla piwa. Ich zdaniem na sztukę można się natknąć na przysłowiowym chodniku, wcale nie jest potrzebna wycieczka do muzeum. Założenie odważne i przyjęte na przekór szkolnemu pojmowaniu twórczości artystycznej, hołubieniu artystów i często dogłębnemu analizowaniu ich dzieł.- Nie stawiamy sobie za cel szokowania, choć możemy być narażeni na zadufane pomówienia, oskarżenia o parodiowanie sztuki i zwłaszcza na teksty i komentarze w stylu „co oni wiedzą o sztuce”. To już przerabialiśmy na języku polskim podczas omawiania Gombrowicza czy Wojaczka. Dziś na pytanie: „Czemu robicie głupoty zamiast rzeczy wartościowych?”, odpowiadam: „A czemu ty nie robisz nic oprócz krytykowania tych, którzy robią cokolwiek?”. Na szczęście jesteśmy na tyle silni, że „nawet kiedy psy szczekają, nasza karawana idzie dalej”.W stowarzyszeniu znaleźli się zarówno studenci szkół plastycznych, instruktorzy teatralni z bardzo wysokimi osiągnięciami, pracownicy domów kultury i artyści z imponującym dorobkiem, jak i licealiści i studenci najróżniejszych kierunków. W sumie około 50 osób. Pierwszym eksperymentem połączenia sztuki i turystyki było zorganizowanie latem 2000 roku obozu integracyjnego „Adapciak” w magicznym i niesamowitym miejscu położonym w samym sercu Kaszub, nad krystalicznie czystym jeziorem Kamieniczno. Miejsce to zwane jest polskim Przystankiem Alaska. Z założenia obóz skierowany był do nowo przyjętych studentów AWF Kraków i psychologii Uniwersytetu Gdańskiego. W programie znalazły się kurs relaksacji, czyli „jak przetrwać egzamin i sesję, nie kończąc na gałęzi i bez wyroku za pobicie egzaminatora”, kung-fu, tańce irlandzkie. Na obóz przyjechali jednak nie tylko świeżo upieczeni studenci, lecz także znajomi i młodzież z Raciborza. Po roku Adapciak zorganizowany został z większym rozmachem - pojawiło się ok. 35 osób, a standardowe obozowe życie Grupa Rosynant wzbogaciła o jogę, szalony aerobik alaski, zajęcia teatralne, warsztaty z rzemiosła indiańskiego, lekcje tańców irlandzkich, szkockich, greckich i żydowskich. Cena nie była wygórowana - dwa tygodnie pod namiotami z wyżywieniem kosztowały 450 zł, bez jedzenia 300 zł. Impreza przyjęła się do tego stopnia, że postanowiono organizować ją cyklicznie. Każda kolejna była jeszcze bardziej zwariowana.- „Energię, która wypłynęła z tylu wspaniałych młodych ludzi, trzeba było jakoś zagospodarować - tak, by nie przepadła. Zapadła decyzja o formalizacji stowarzyszenia. Zaczęliśmy też organizować regularne imprezy w Raciborskim Domu Kultury - koncerty, pokazy slajdów, spotkania teatralne z zaprzyjaźnioną grupą Tetraedr; założyliśmy z pomocą miasta własne galerie: Kopyto i Pod Górę - wspomina tamten okres Dawid Wacławczyk.Z czasem stowarzyszenie zajęło się przygotowywaniem obozów dla dzieci i gimnazjalistów i uczestniczy (wespół z II LO w Raciborzu) w organizacji spływów kajakowych. Program tych imprez oczywiście różnił się od obozów integracyjnych dla studentów. Dzieci pod fachową opieką instruktorów uczyły się jeździć konno, chodziły nocą po lesie, „wysyłały marzenia do gwiazd”, pływały kajakami, lepiły gliniane maski, nocowały w kopalni soli w Bochni i zwiedzały zamki krzyżackie na Kaszubach.Grupa nie chciała istnieć w oderwaniu od raciborskiej codzienności. Jesienią 2001 roku po raz pierwszy zaakcentowała swoją obecność imprezą „Art Atak - czyli I manifest artystyczny Grupy Rosynant”.W jedno listopadowe popołudnie kilkudziesięciu młodych ludzi na rynku miasta tańczyło tańce irlandzkie, rysowało na brystolu plakaty, zapraszało do zabawy przechodniów. Senny zwykle rynek ożył. Potem w Raciborskim Centrum Kultury odbył się pokaz slajdów „Nie tylko La Mancha”. Była to opowieść członków grupy o sentymentalnej podróży do krainy Don Kichota i jego genialnego konia, od którego imienia wzięło nazwę stowarzyszenie. Po roku imprezę powtórzono, wzbogacając ją o happeningi teatralne, występ bębniarzy, pokazując slajdy z ostatnich wypraw członków stowarzyszenia. Podobnie jak Adapciak również Art Atak stał się cykliczny, a Grupa Rosynant na stałe wpisała się w kulturalny pejzaż Raciborza.Ubiegły rok, poza obozami i imprezami kulturalnymi, przyniósł jeszcze jedną niepospolitą imprezę - Ogólnopolski Zlot Fanów Monty Pythonów, kultowej grupy angielskich komików, mistrzów absurdalnego humoru. Trzydniowy zlot odbył się również na kaszubskim Przystanku Alaska. Organizatorzy, czyli Dawid Wacławczyk i Ireneusz Siwek, szef strony internetowej poświęconej ww. grupie, obawiali się, że będą jedynymi uczestnikami na swojej imprezie. Nie docenili widać miłośników absurdalnego humoru, których ponad setka dotarła na Kaszuby. Trwałą pamiątką po trzydniowej zabawie okazał się „Konkurs na Największe Przegięcie Pały w Historii Świata”. Wśród ciekawszych kandydatur na tapetę trafiły: w kategorii „sport i turystyka” - Bitwa pod Grunwaldem, wyprawy krzyżowe oraz półtora miliarda Chińczyków i ich trzy miliardy pałeczek; w kategorii „muzyka” - sygnały alarmowe w PRL i zespół Ich Troje, w kategorii „osobowość roku” - arcybiskup Paetz za integrowanie grona klerykalnego; w kategorii „geografia” - nazwy miejscowości Dyszobaby, Hebzionki, Pcim Dolny czy Indianie w Ameryce (zamiast w Indiach).O ile obozy były dostępne praktycznie dla wszystkich, to już nie wszyscy, ze względu na koszty, mogą sobie pozwolić na dalekie podróże. Poszczególni członkowie w swej karierze podróżniczej żeglowali po morzach Grecji, wspięli się na Mont Blanc, byli w Chinach, Mongolii, Tybecie a ostatnio - jesienią ub.r. - w Indiach i Nepalu.- Stowarzyszenie założyliśmy m.in. po to, by łatwiej było nam organizować zaplecze finansowe wypraw. Pod tym sformułowaniem kryje się oczywiście „kombinowanie” sponsorów. Pomysłów nam nie brak. W czasach liceum przejechaliśmy Europę „na stopa” i to nie tylko w lecie, ale i w zimie. Spaliśmy pod mostami, na stacjach benzynowych, w parkach i pod fontannami. „Nasi” ludzie przejeżdżali Azję, uciekali przed rumuńską policją i budzili się z żółwiami w śpiworach (kiepskie uczucie). Mamy w Grupie całkiem spory zastęp „twardzieli”.Wyprawa na Subkontynent Indyjski była jak na razie największym przedsięwzięciem stowarzyszenia. Uczestniczył w niej Dawid Wacławczyk i Izabela Plur - jego dziewczyna, którą poznał na pierwszym zorganizowanym przez siebie obozie. Podróż obfitowała w tyle niespodziewanych, szokujących bądź śmiesznych momentami sytuacji, że nie sposób opowieści o niej wrzucić do jednego worka z historią Rosynanta.

Komentarze

Dodaj komentarz