Barry Smerin i Grzegorz Meisel z fragmentem macewy z nieistniejącego już kirkutu w Wodzisławiu / Iza Salamon
Barry Smerin i Grzegorz Meisel z fragmentem macewy z nieistniejącego już kirkutu w Wodzisławiu / Iza Salamon

Możemy spierać się o przeszłość, ale musimy wiedzieć, co robili nasi przodkowie – twierdzi Barry Smerin, Żyd o polskich korzeniach.
Polacy spierają się o nową książkę Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa” i o polski antysemityzm, tymczasem mieszkający na Śląsku Barry Smerin, Żyd z krwi i kości z polskimi korzeniami, przekonuje łagodnie, jak ważne dla każdego narodu jest poznanie prawdy, chociażby tej najstraszniejszej. – Przez tyle lat ukrywano wiele rzeczy. Mam wrażenie, że historia Polski składa się z wielu mitów, tymczasem lepiej jest znać prawdę, ona jest pouczająca. Tylko wtedy naród może się rozwijać, jeśli zna prawdę o sobie. Ja jestem Brytyjczykiem, Żydem, znam historię swojego kraju i jestem z niej dumny, ale też wiem, co się działo w koloniach brytyjskich. Czemu miałbym nie wiedzieć? Nie jesteśmy przecież winni temu, co robili nasi przodkowie – snuje refleksję Barry Smerin.

Chcemy wiedzieć!
Wspomina pokaz filmu Marcelego Łozińskiego o pogromie kieleckim z 1946 roku. Odbywał się w paryskim klubie, z udziałem wielu Polaków. – Nagle jeden z widzów wstał i zapytał reżysera, po co kręci takie filmy, czy Polsce akurat teraz są one potrzebne. Wtedy z krzeseł podniosła się grupa młodych studentów polskich, którzy zaczęli głośno wołać: ale my chcemy prawdy, chcemy wiedzieć – wspomina Barry Smerin. W sercu ma przede wszystkim heroizm Polaków, którzy pomagali Żydom, narażając się nie tylko Niemcom, ale i polskim antysemitom. – Historia Polski jest mocno mitologizowana, wciąż żyją w niej idee Polski jako Chrystusa narodów. Polacy czują się albo bohaterami, albo ofiarami. Tymczasem historia to dzieje ludzi dalekie od mitów. Polacy, którzy pomagali Żydom, nieraz płacili za to życiem, bo donosili na nich sami Polacy – przypomina Barry Smerin.
Urodził się w 1943 roku w Londynie. Wychował w robotniczej dzielnicy Hackney, gdzie połowę mieszkańców stanowili Żydzi. Jego mama Róża naprawdę nosiła imię Rachel, jej rodzina pochodziła z podwarszawskiej Falenicy, która była wtedy miasteczkiem żydowskim. Ojciec Maurycy (imię żydowskie Mosze) wywodził się z łotewskiej Rzeżycy. W rodzinnym domu mówili często w jidysz, ale znali dobrze także angielski. – Zacząłem chodzić do państwowej szkoły, jak miałem pięć lat. W niedzielę uczęszczałem do żydowskiego heder. Rodzice zachęcali mnie do nauki. Dostałem się do Cambridge – wspomina Barry Smerin. Jego imię żydowskie to Baruch. Ma dwóch młodszych braci: Johna (Jona) i Ryszarda (Rafaela).

Na granicy kultur
Od dziecka ciągnęło go do Polski. Od młodości fascynowała tysiącletnia, polsko-żydowska symbioza, przenikanie się języków i kultur. Dlatego też od wielu lat uczył się polskiego. – Czasami, jak mówię po polsku, to mam wrażenie, że mówię po swojemu. Dla mnie te dwa języki są jak dwie strony tej samej monety. Niedawno rozmawiałem z teściową, rodowitą Ślązaczką, o urzędowych problemach. Chciałem jej powiedzieć, że jakieś działania są bezcelowe i przetłumaczyłem z jidysz znane żydowskie powiedzenie: to ci pomoże jak umarłemu bańki. A ona zdumiona mnie zapytała, skąd ja to znam, bo jej babcia też tak często mówiła. To jeden ze znaków przenikania się naszych kultur – argumentuje Barry Smerin.
Studiował najpierw język francuski i niemiecki, drugi dyplom zdobył z historii i literatury Żydów. Był zawodowym tłumaczem, pracował m.in. w Radzie Ministrów Unii Europejskiej. W Paryżu spotkał swoją przyszłą żonę, pochodzącą z Radlina. Mają syna, który w maju skończy 10 lat. – Zawsze mnie ciągnęło do Polski, kraju rodziny mojej matki. Bardzo dobrze mi się tutaj żyje. Lubię ten kraj, lubię ten region. Współpracuję w różnych dziedzinach, przez dwa lata byłem trenerem piłki nożnej w miejscowym klubie – mówi o sobie Barry Smerin. Wcześniej znał głównie Kraków i Warszawę. Od kilku lat mieszka na Śląsku. Jak ocenia nasz region?

Konkluzja rabina
– Dla mnie Ślązacy są bardzo pracowici, uczciwi, cenią wartości rodzinne. Może mają jedną wadę: swój sposób myślenia. Są mało otwarci na inne możliwości, na inne sposoby myślenia – ocenia Barry Smerin. Cieszy się, że w Polsce, także na Śląsku, spotkał wielu ludzi żywo zainteresowanych żydowską kulturą, przełomowe dla niego było spotkanie z Grzegorzem Meiselem, z którym teraz wspólnie działa w Stowarzyszeniu Jerusza – Dziedzictwo w Wodzisławiu. Konkluzją polsko-żydowskiej historii jest dla niego powiedzenie rabina Hilela sprzed około 2 tysięcy lat. Pewien Grek, który chciał przyjąć wiarę mojżeszową, prosił go, aby wyjaśnił mu istotę tej religii, stojąc na jednej nodze. – Rabin stanął i ujął to w najkrótszy sposób: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe – puentuje Barry Smerin.


 

Wodzisław też nie chciał Żydów

 

Rozmowa z Grzegorzem Meiselem ze Stowarzyszenia Jerusza – Dziedzictwo w Wodzisławiu

 

Od kilku tygodni trwa burzliwa dyskusja wokół książki Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa”. Wielu ludzi ostro sprzeciwia się twierdzeniom jej autora, że to Polacy przyczynili się do śmierci wielu Żydów. Jak jest twoja ocena tej publikacji?
Książka bez wątpienia wsadziła kij w mrowisko. Nie jest to jednak nic nowego. Wiedzieli o tym historycy, a także ludzie, którzy mieszkali w miejscowościach, gdzie dochodziło do grabieży i zawłaszczania mienia żydowskiego. Wiedzieli dokładnie, kto się w ten sposób wzbogacił. Było to tajemnicą poliszynela. Można się oburzać na książkę Grossa, ale nikt nie podważy tego, że została w niej przedstawiona prawda, a sam Gross, jako Żyd pochodzący z Polski, ma prawo zająć się tą historią.

Skoro pisze prawdę, to dlaczego książka wzbudza tyle kontrowersji?
Gross pisze w sposób wywołujący emocje. Prawdę historyczną dawno opracowali historycy. Tę wiedzę można wzbogacać jedynie poprzez szczegóły wydarzeń, zdjęcia, wspomnienia, ale trudno dodać coś więcej. Celem publikacji jest w tej chwili wstrząsnąć opinią publiczną, ludzkim sumieniem, pobudzić do empatii, pomóc dostrzec barbarzyństwo. Musimy nauczyć się patrzeć na historię i dziedzictwo konsekwentnie i dojrzale. Jeżeli chcemy być dumni z zasług polskich, jeśli przypominamy sobie wszystkie zrywy powstańcze, narodowe akty bohaterstwa i czujemy się dumni, to musimy także spojrzeć na rzeczy, które jako naród robiliśmy źle. Chodzi o takie czyny Polaków jak chociażby ten w Jedwabnem czy pogrom kielecki. Po 1942 roku ukrywało się w Polsce jeszcze około 250 tys. Żydów. Potrzebowali pomocy Polaków, niewielu ją otrzymało. Przeżyła garstka.

Z książki „Złota żniwa” wyłania się obraz Polaków pazernych na pieniądze, nieczułych na ludzką krzywdę, myślących tylko o sobie.
Wyłania się przede wszystkim obraz człowieka. Nie Polaka, nie Żyda, ale człowieka. Człowiek jest zawsze człowiekiem, może być zarówno podły, jak i wzniosły. W dużej mierze stworzony jest przez okoliczności, wychowanie. Gdy zacząłem zajmować się tym tematem, przeraziło mnie to, co ukształtowało antysemicką postawę. Na pewno przyczyny są złożone, ale myślę, że gdyby Kościół katolicki był jednoznacznie ewangeliczny, nie doszłoby do tych zatrważających wydarzeń. Niestety, Kościół przez setki lat pośrednio wspierał i utwierdzał ludzi w antysemityzmie. Wystarczy przejrzeć archiwalną prasę katolicką, na przykład poczytnego „Rycerza Niepokalanej”, aby dojść do tego wniosku. Nazistowskie prawo w czasie wojny było tylko katalizatorem do jawnego barbarzyństwa.

Zdaniem niektórych, to właśnie książka Grossa może wywołać teraz falę antysemityzmu
Moim zdaniem ta książka może wywołać oburzenie tylko u tych ludzi, którzy chcą uciec przed odpowiedzialnością. To oczywiste, że obecne pokolenie nie jest odpowiedzialne za czyny swoich ojców czy dziadków. Chodzi o to, żeby powiedzieć prawdę i wyciągnąć wnioski. My jesteśmy już tylko odpowiedzialni za to, co zrobimy z prawdą o tych wydarzeniach, czy ją ukryjemy, bo tak wygodniej, czy też zło nazwiemy złem.

Czy na naszym terenie również dochodziło do antysemickich ataków?
Niestety tak, i to także w Wodzisławiu. W okresie międzywojennym prężnie działała tu endecja, o czym pisały ówczesne gazety lokalne. To właśnie Wodzisław był stawiany jako wzór dla pobliskich miast, ponieważ szybko, jak to ujęto, oczyścił się z Żydów.

Jak to się odbywało?
Między innymi tak, że mieszkańcy bojkotowali żydowskie sklepy. Sytuacja była na tyle napięta, że obywateli wyznania mojżeszowego musiała chronić granatowa policja. Wielu ludziom wydawało się to wtedy normalne. Do dzisiaj w niektórych starszych, o zgrozo, drzemie przekonanie, że Hitler był, jaki był, ale przynajmniej zrobił z porządek z Żydami. Nie ma więc co się oburzać na książkę Grossa. Oburzać trzeba się na barbarzyńców, a nie na tych, którzy mają odwagę nazywać rzeczy po imieniu.

1

Komentarze

  • Marcin Stempel czy przyjaźń jest możliwa? 14 sierpnia 2011 14:42Czy powinniśmy na przekór faktom udawać, że możemy stworzyć środowisko sprzyjające dobrowolnej przyjaźni? Przyjaźni nie obarczonej historią: nienawiści, antagonizmów, strachu wynikającego z niewiedzy i niezrozumienia, lub co gorsza ze zwykłej ludzkiej zawiści? Środowiska żydowskie wciąż są niechciane, nierozumiane i ośmieszane. Osobiście nie spotkałem się z zainteresowaniem naszą kultura czy religią w entuzjastyczny sposób, wręcz przeciwnie zawsze to był dobry powód do wypominania, udowadniania winy (nie wiem za co i skąd?), winy za wszystko co spotyka innych. Żyd jest winny wszystkiemu. Jeśli ktokolwiek interesuje się naszą kulturą, to tylko po to, aby użyć tego przeciwko naszej społeczności lub Państwu Izrael. Oczywiście bywają jednostki czy pomniejsze środowiska które żywo interesują się kulturą żydowską, ale te wyjątki potwierdzają regułę, więc jeśli chcemy żyć w symbiozie z innymi, to niestety my musimy wykonać tą ciężka pracę uświadamiania i i tolerancji.

Dodaj komentarz