Kiedy widzę, że gdzieś daleko było tak silne trzęsienie ziemi, to bez włączania radia czy telewizji wiem, że doszło do dramatu – mówi Wojciech Wojtak / Dominik Gajda
Kiedy widzę, że gdzieś daleko było tak silne trzęsienie ziemi, to bez włączania radia czy telewizji wiem, że doszło do dramatu – mówi Wojciech Wojtak / Dominik Gajda

Stacja sejsmiczna już w przeddzień tragedii odbierała niepokojące sygnały z Japonii!
Dwunastu minut potrzebowała fala sejsmiczna na dotarcie z Japonii do Raciborza. W mieście znajduje się jedna z ośmiu stacji sejsmicznych w Polsce. W 100-letnim, drewnianym budynku w pobliżu kościoła pw. Matki Bożej już od 32 lat pracuje Wojciech Wojtak, kierownik obserwatorium. – Mam tu też mieszkanie. Co dzień rano patrzę na urządzenia i widzę, czy mogę parzyć kawę, czy już włączać komputer i reagować – mówi Wojciech Wojtak. Sejsmometry stoją w piwnicy, na specjalnym, betonowym cokole. Okazuje się, że pierwsze niepokojące sygnały z Japonii dotarły do Raciborza już 10 marca, a więc dzień przed wielką tragedią. – Było trzęsienie ziemi o magnitudzie równej prawie 8. Ale nawet wtedy nie można było stwierdzić, co będzie dalej. Trudno przewidzieć, że po dwóch dniach nastąpi trzęsienie o stopień wyższe – tłumaczy Wojciech Wojtak.
Magnituda 0 lub ujemna oznacza wibracje rejestrowane tylko przez aparaturę pomiarową, a jeśli sięga 9,5 (to wartość najsilniejszego, udokumentowanego trzęsienia ziemi), dochodzi do olbrzymich zniszczeń. Kiedy raciborski sejsmolog widzi, że osiem tysięcy kilometrów stąd było trzęsienie ziemi, które dało tak silny sygnał, to nie musi włączać radia czy telewizji, bo wie, że doszło do dramatu. Podobnie było w 2004 roku, gdy zatrzęsło się dno Oceanu Indyjskiego, a w wybrzeża Sumatry uderzyła ogromna fala tsunami. Wojciech Wojtak twierdzi, że wstrząsy wtórne w Japonii mogą być odczuwalne jeszcze przez kilka miesięcy. – Ten rok będzie tam już niespokojny – uważa. Dodaje, że trzęsienia ziemi ciągle zaskakują. I kończą się zwykle katastrofą, są potężne zniszczenia, ofiary. – Już prędzej przewidzieć można tsunami, bo fala przychodzi z pewnym opóźnieniem, więc jeśli są czujniki na morzu, to można wszcząć alarm – wyjaśnia Wojciech Wojtak.
Wstrząsy w Japonii, choć zarejestrowane przez urządzenia w raciborskiej stacji, nie były odczuwalne dla mieszkańców miasta i całej Polski. To za daleko. Trzeba jednak wiedzieć, że skały w skorupie ziemskiej gromadzą bardzo dużą energię. Jest ona rozładowywana w postaci silnych trzęsień, których może być nawet 100 tys. w ciągu roku! – Jeśli długo jest spokojnie, to niestety możemy być pewni, że zbliżamy się do jakiegoś wydarzenia – twierdzi Wojciech Wojtak. Polska leży poza obszarami aktywnymi sejsmiczne, ale i u nas występowały takie zjawiska. Największym historycznie odnotowanym zdarzeniem tego typu było trzęsienie z 1443 roku. – Dziś wiadomo, że prawdopodobnie wystąpiło na terenach Węgier, a jego skutki były odczuwalne i u nas. Przy dzisiejszym stopniu urbanizacji byłaby katastrofa – mówi kierownik raciborskiej stacji.
Ze źródeł historycznych wiemy, że przed wiekami do wzmożonych ruchów górotworu dochodziło też w okolicy Mikołowa, kiedy nie prowadzono tam jeszcze eksploatacji górniczej. Poważniejsze trzęsienie w naszym kraju wystąpiło w 1994 roku w Czarnym Dunajcu. Placówka w Raciborzu obliczyła, że miało siłę 4,7 stopnia w skali Richtera, a międzynarodowe Centrum Sejsmologiczne pod Paryżem, na podstawie kilkudziesięciu raportów, podało, że wstrząs w epicentrum miał siłę 4,9 w skali Richtera. Przesuwały się meble, kwiatki spadały z okien. Popękały ściany w szkole na rynku, poprzewracały się kominy, z regałów sklepowych pospadały towary. Dziś raciborska stacja rejestruje przede wszystkim wstrząsy górnicze. Najwięcej jest ich w kopalni Rydułtowy-Anna.
 

Komentarze

Dodaj komentarz