Zabawa kupców w restauracji U Jochemki, która mieściła się obok dzisiejszego dworca PKS w Wodzisławiu / Archiwum
Zabawa kupców w restauracji U Jochemki, która mieściła się obok dzisiejszego dworca PKS w Wodzisławiu / Archiwum
Czyżowice pławią się w truciźnie, którą piją nawet małe dzieci! – alarmowała w sierpniu 1935 roku przedwojenna gazeta „Polska Zachodnia”. – Przestanę przemycać eter, jak będę miał chleb, robotę, bym mógł wyżywić rodzinę – odpowiedział wtedy dziennikarzowi mieszkaniec Czyżowic. Archiwalny artykuł sprzed 76 lat otrzymaliśmy od Kazimierza Mroczka, pasjonata lokalnej historii z Towarzystwa Miłośników Ziemi Wodzisławskiej. W wywiadzie czytamy, że przed wojną kwitł u nas przemyt czeskiego eteru, a stolicą tego odurzającego środka na przedwojennym Śląsku były... Czyżowice. „Jednym z najtrudniejszych do rozwiązania zagadnień na Śląsku, walczącym od lat z przemytem rozwiniętym na kresach bardziej niż gdziekolwiek indziej, należy bezsprzecznie kwestia handlu eterem pochodzącym z przemytu”– pisała w sierpniu 1935 roku „Polska Zachodnia”.

Odurzony świat
Z artykułu oraz z zamieszczonego w nim wywiadu z czyżowickim przemytnikiem wyłania się przerażający obraz świata ludzie bezrobotnych, zniszczonych przez alkohol i środki odurzające. Czy tak było naprawdę? Czy możemy wierzyć przedwojennej gazecie? Dr Bogdan Kloch, dyrektor rybnickiego muzeum, potwierdza, że niestety tak mogło być. – Jeśli artykuł ten zamieściła „Polska Zachodnia”, to możemy przyjąć, że nie wyssała tego z palca. Zresztą podobne sytuacje na przedwojennym Śląsku nie należały do rzadkości. Kiedy badałem dzieje Leszczyn, natknąłem się na informacje o innych patologiach, m.in. o chłopcach, którzy z siarki zeskrobanej z zapałek robili ładunki, po czym nabijali nimi lufy zrobione z najdłuższej części dużych kluczy – mówi dr Bogdan Kloch.
Przedwojenne społeczeństwo nie było idealne, wręcz przeciwnie. Dotknięte plagą bezrobocia, pijaństwa, alkoholizmu, nikotynizmu i innych patologii było niestety bardzo dalekie od współczesnych wyobrażeń o poczciwym, pracowitym śląskim ludzie. Podobnie zresztą było w latach 50. – Wpływał na to brak pracy, brak stabilizacji. Wiedza nawet na autonomicznym Górnym Śląsku wcale nie była mniejsza – dodaje szef rybnickiego muzeum. Ze starego artykułu wyłania się obraz rzeczywistości zaskakująco podobny do naszych czasów, a może nawet jeszcze bardziej przejmujący. Oto, jak pisze przedwojenny dziennikarz, nad Czyżowicami w tamtych czasach wręcz unosił się zapach eteru.

Centrala szmuglerów
Po godzinie jazdy pociągiem jestem w „centrali” szmuglerów eteru – Czyżowicach, w powiecie rybnickim. Nad wioską unosi się mdły zapach eteru, przyprawiający człowieka o zawroty głowy. Ten wstrętny zapach goniący mnie przez cały czas pobytu w Czyżowicach, przypomina mi nieco zapach lakieru, używanego przez panie do paznokci. Wioska schludna na ogół – zrobiła na mnie dobrze wrażenie. Nic nie widać z tej biedy, na którą tak ludność miejscowa narzeka. Domki murowane, wybielone, ogrodzone pięknymi krzewami kwiatów, które bawią oko. Tylko ten nieznośny zapach unoszący się niemal nad każdym domem” – czytamy w „Polsce Zachodniej” z 1935 roku, a to dopiero początek sensacyjnego doniesienia.
Otóż dziennikarzowi udało się wtedy przekonać jednego z czyżowickich przemytników do anonimowego wywiadu. Gospodarz wystraszył się najpierw, że ma do czynienia z modrym, czyli policjantem w cywilu albo też wywiadowcą straży granicznej. Reporter zapewnił go jednak pod słowem honoru, że nie opublikuje jego nazwiska, na co w końcu, po godzinie perswazji, mieszkaniec przystał. – Skąd pan szmugluje eter? – padło pierwsze pytanie, które jak kluczem otworzyło drzwi do wstrząsającej relacji. Przemytnik opowiedział w wywiadzie, że eter przemycają częściowo z Niemiec, ale głównie z Czechosłowacji. Wspominał, jak kilometrami wlecze się na brzuchu, jak godzinami siedzi w rzece Olzie, żeby uniknąć spotkania z polskim strażnikiem. Czescy przymykali oko na ten proceder.

Związek przemytników
Wiemy, co nas czeka, gdy zostaniemy przyłapani. Przynajmniej kilka miesięcy więzienia; a co wtedy robiłyby nasze rodziny, kiedy z przemytu je utrzymujemy. Ja na przykład posiadam kilkoro dzieci; wszystko woła: tato jeść! Z handlu eterem utrzymuję siebie i całą rodzinę.(...) Rozumiem, że handel eterem jest przestępstwem, ale cóż robić, przecie z głodu nie wbiję zębów w ścianę” – czytamy wstrząsającą wypowiedź mieszkańca Czyżowic. Ujawnił też dziennikarzowi, że wszyscy przemytnicy eteru w powiecie rybnickim należą do jednego związku, mają swój zarząd i statut. Związek powstał po to, aby jego członkowie mogli sobie pomagać, a poznają się oni za pomocą specjalnego hasła, składają ślubowanie.
„Wiem, że eter jest trucizną, ale większą trucizną jest alkohol. Mamy w wiosce ludzi, którzy piją od kilkunastu lat eter i jestem pewien, że bardziej im nie zaszkodzi na zdrowiu niż nałogowemu alkoholikowi gorzałka. Eter jest tańszy od gorzałki i można się nim prędzej upić. Nieznośny jest tylko jego zapach, ale myśmy się już przyzwyczaili. Ten właśnie zapach nas zdradza” – dodał anonimowy rozmówca z przedwojennych Czyżowic. Na zakończenie tej historii aż chce się powtórzyć Owidiuszem: wszystko przemija, nic się nie zmienia. Problemy świata wciąż pozostają takie same.

Komentarze

Dodaj komentarz