Na placu OSP Gotartowice stoją od lewej: naczelnik Mariusz Kula, skarbnik Izabela Tkocz i prezes Piotr Tkocz oraz ich córka Daria, sekretarz Małgorzata Zimończyk i jej mąż Marcin Zimończyk, Kazimierz Jaśko i Alojzy Stajer / Ireneusz Stajer
Na placu OSP Gotartowice stoją od lewej: naczelnik Mariusz Kula, skarbnik Izabela Tkocz i prezes Piotr Tkocz oraz ich córka Daria, sekretarz Małgorzata Zimończyk i jej mąż Marcin Zimończyk, Kazimierz Jaśko i Alojzy Stajer / Ireneusz Stajer
Wśród członków OSP Gotartowice są całe rodziny, wielu jest strażakami już od kilku pokoleń!
W ochotniczych strażach pożarnych często działają całe rodziny. Tak jest w OSP Gotartowice, która niedawno obchodziła 110-lecie istnienia. Prezes Piotr Tkocz przyciągnął do jednostki żonę Izabelę i 14-letnią obecnie córkę Darię. Żadne z nich nie wyobraża sobie życia bez straży ogniowej i związanej z nią atmosfery. Jak mówi pan Piotr, Iza wzięła sobie za męża strażaka, a w końcu też zapisała się do OSP. Pełni funkcję skarbnika. Zajmuje się pracą papierkową, której bardzo przybyło w ostatnich latach, bo trzeba zaksięgować każdą kwotę. Czasem prezes ocknie się w nocy, przypomniawszy sobie, że rano trzeba sprawdzić gaśnice. Żona wtedy też się budzi, zapisuje jego uwagę na kartce i przykleja do ścianki lodówki.

Przykład z taty
– Nie sposób zapomnieć czegoś, gdy działa się razem – stwierdza pan Piotr, który na co dzień jest zawodowym strażakiem w kopalni Chwałowice, a w OSP Gotartowice działa od 1977 roku. Córka Daria marzy o udziale w akcjach ratowniczych. Jest na to jeszcze za młoda, ma 14 lat i we wrześniu pójdzie do drugiej klasy gimnazjalnej. Aby gasić pożary, trzeba ukończyć 18 lat i zaliczyć podstawowe szkolenie. Daria działa więc w drużynie młodzieżowej, ale już imponuje wiedzą i umiejętnościami. – Najbardziej lubi ratownictwo medyczne. Kiedy niedawno chodziłem na kurs z tej dziedziny, to w domu brałem u niej dodatkowe lekcje. Wszystko bardzo dobrze tłumaczyła i demonstrowała – mówi dumny ojciec.
Do najbardziej zasłużonych należy 75-letni Alojzy Stajer. Przez ćwierćwiecze kierował jednostką, a obecnie jest prezesem honorowym. Od 40 lat zasiada w Zarządzie Miejskim Związku Ochotniczych Straży Pożarnych w Rybniku. – Do straży pożarnej zapisałem się dzięki ojcu Teofilowi, który też sprawował funkcję prezesa OSP Gotartowice. Strażakami są moi dwaj synowie oraz trzech wnuków: Adam, Sławomir i Tadeusz. Ten pierwszy kończy studia prawnicze, a Tadeusz jest absolwentem dziennikarstwa i jeszcze robi drugi fakultet. Nie przeszkadza im to w przynależności do OSP. Jak się raz w to wejdzie, to strażakiem zostaje się całym sercem i na całe życie – twierdzi pan Alojzy.

Sekcja za sekcją
Naczelnik jednostki Mariusz Kula jest strażakiem w trzecim pokoleniu. Dziadek Wincenty był skarbnikiem i budował starą remizę razem z Teodorem Stajerem. Ojciec jako liniowy ogniomistrz gasił pożary. Strażakami byli dwaj bracia pana Mariusza, którzy nie mieszkają już w Gotartowicach, strażakiem jest też jego siostrzeniec, a roczna córeczka przyzwyczaja się do specyficznych rozmów rodziców, naturalnie o tematyce pożarniczej. Funkcja naczelnika zobowiązuje szczególnie, bo to on dowodzi w czasie gaszenia pożaru czy innych działań ratowniczych. Legendy krążą też o klanie Jaśków. 56-letni Kazimierz jeździ na akcje z... trzema synami, a czwarty czeka w kolejce, gdyż nie skończył jeszcze 18 wiosen.
30-letni Sebastian kieruje wozem bojowym i pełni funkcję zastępcy naczelnika. Ojcu dowódcy sekcji podlegają jeszcze 27-letni Tobiasz i 20-letni Daniel. Niespełna 18-letni Mateusz wkrótce rozpocznie szkolenie, a potem też będzie walczył z czerwonym kurem. Jak mówi ojciec, w czasie akcji zapomina się o relacjach rodzinnych. Tata i synowie stają się kolegami. Daniel woła np. do mnie: rzuć szlauch i uciekaj, bo otacza cię ogień, to jest normalne. Czasem padają ostrzejsze słowa, bo najważniejsze jest bezpieczeństwo ludzi. Po każdej akcji siadamy do rozmowy. Jeśli popełniłem błąd, synowie wytykają mi go bez skrupułów. Trzeba wysłuchać każdego, bo takie uwagi procentują w przyszłości – tłumaczy pan Kazimierz.

Wyzwanie jednoczy
Do OSP wstąpił dzięki teściowi, który był kiedyś prezesem. – Żona też jest związana ze OSP. Pierze koszule i mundury – dodaje Kazimierz Jaśko. – Możemy się nie lubić, ale gdy wsiądziemy do wozu bojowego, stanowimy jedność. Ten, co idzie na pierwszą linię ognia, musi mieć pewność, że kolega z tyłu udzieli mu pomocy – mówi Piotr Tkocz. W zarządzie OSP działa jeszcze małżeństwo Zimończyków. Małgorzata (w branży w czwartym pokoleniu, bo jej pradziadek Stanisław Mielcarek był prezesem w miejscowości na Kujawach, dziadek i ojciec też byli ochotnikami) jest sekretarzem, a jej mąż Marcin strażakiem i gospodarzem remizy. Mają dwie córki. Jedna ma siedem lat, druga trzy. Starsza już zapowiada się na rasowego ochotnika, bo ledwo zawyją syreny, otwiera drzwi, żeby tata zdążył...

Komentarze

Dodaj komentarz