Nawet kilkaset tysięcy zł kary mogą zapłacić piekarze i cukiernicy, jeśli użyją w handlu nazwy kołocz czy kołacz śląski bez zezwolenia!
Przypomnijmy, że miesiąc temu, jak już „Nowiny” pisały, Unia Europejska uznała kołocz za produkt regionalny, co oznacza, że nazwa wypieku jest zastrzeżona. Nie wolno jej użyć, jeśli nie ma się stosownego dokumentu. Rzemieślnicy z naszego regionu są tym zaniepokojeni. Na domiar złego większość nie ma pojęcia, o co tak naprawdę chodzi. – Myślę, że musimy zwołać zebranie. Sytuacja jest poważna – uważa Jerzy Król, cukiernik z Boguszowic. – Zorganizujemy spotkanie prawdopodobnie już we wrześniu i wspólnie zastanowimy się nad tym problemem – mówi Wojciech Pfeifer, starszy Cechu Rzemiosł oraz Małej i Średniej Przedsiębiorczości w Rybniku.
Niektórzy piekarze są zbulwersowani. – Znowu będziemy mnożyli papiery i płacili! Po co to komu potrzebne? Pieczemy kołocz od pokoleń i nagle ktoś nam zabroni? – buntują się rzemieślnicy. Mają dość przepisów utrudniających życie przepisów. Mimo to żaden nawet nie dopuszcza myśli, że nagle zamiast kołocza mógłby zacząć piec placki z makiem albo serem. Na Śląsku musi być kołocz i już. – Mąż jest Ślązakiem z dziada pradziada. Prowadzi rodzinną piekarnię od kilku pokoleń. Nie wyobrażamy sobie, że nazwę kołacz czy też kołocz śląski zamienić na jakąś inną. Właśnie zapoznaliśmy się z nowymi przepisami i raczej będziemy się starali o certyfikat – mówi Anna Niewelt, współwłaścicielka piekarni i cukierni.
Tymczasem w regionie mówi się nawet o śląsko-śląskiej wojnie o kołocz. Sprzeciwia się temu Beniamin Godyla, szef Konsorcjum Producentów Kołocza Śląskiego z Opolszczyzny, które zrzesza 17 piekarzy. To oni przez cztery lata zabiegali o rejestrację kołocza w UE, teraz zbierają za to cięgi. – Nie ma żadnej wojny o kołocz, bo też nie ma powodów do niepokoju. Spełnienie warunków certyfikacji jest bardzo proste. Wystarczy zwrócić się do naszego konsorcjum, nie trzeba do niego przynależeć. Robimy to wszystko w trosce o jakość kołocza, co jest zarazem promocją dla śląskich piekarzy i cukierników. Na pewno od razu nikt nikogo nie będzie karał, kołocz był i będzie. Rzetelni piekarze nie muszą się niczego bać – argumentuje Beniamin Godyla, z zawodu również piekarz.
Przepisy są jednak przepisami i kto ich nie będzie przestrzegał, musi się liczyć z karą, i to niemałą. Andrzej Pawłowicz, opolski wojewódzki inspektor jakości handlowej artykułów rolno-spożywczych, będzie koordynował kontrole w śląskich piekarniach czy cukierniach, a także nakładał kary. Potwierdza, iż konsekwencje lekceważenia przepisów mogą być surowe. Określa je stosowna ustawa. – Najniższa kara wynosi 500 zł, a najwyższa to 10 proc. wartości rocznego obrotu. Jeśli obrót piekarni wynosi 2 mln zł rocznie, piekarz może zapłacić nawet 200 tys. zł kary – mówi Andrzej Pawłowicz. Dodaje, że w firmach z certyfikatem inspektorzy będą sprawdzali parametry jakościowe wypieku i pobierali próbki do laboratorium.
Jeśli okaże się, że ciasto upieczono niezgodnie z zatwierdzoną recepturą, wówczas rzemieślnik może nawet stracić certyfikat na pieczenie kołocza. Warto dodać, że zgodnie z przepisami np. w posypce (kruszonce) musi być dobre jakościowo masło ekstra. Stąd też w razie potrzeby trzeba będzie udowodnić, że używa się właśnie takiego produktu. Ile będzie kosztowało zdobycie certyfikatu? Tego jeszcze nie wiadomo. – Razem ze stowarzyszeniem możemy wynegocjować najbardziej korzystną kwotę dla naszych firm – mówi Beniamin Godyla. Wdrażanie nowych procedur potrwa pewnie kilka miesięcy.
Komentarze