20032211
20032211


Pierwotnie była ona własnością Towarzystwa Lecznicy Przeciwgruźliczej w rejencji opolskiej i w zamyśle przeznaczono ją dla robotników i osób biednych. Powstała w rekordowo szybkim tempie. Wiosną 1897 roku rozpoczęła się budowa tego potężnego i solidnego gmachu, a już z końcem roku następnego przyjęto w nim pierwszych pacjentów. Pierwotny projekt zakładał budowę szpitala na 50 łóżek. Po rozbudowie budynku głównego jego pojemność wzrosła ponadtrzykrotnie.Pod koniec pierwszej wojny światowej lecznica stała się własnością Spółki Brackiej w Tarnowskich Górach. Cały obiekt odnowiono, zmodernizowano i otoczono murowanym ogrodzeniem. Leśne otoczenie nabrało charakteru parku, nowoczesne leżalnie wybudowano zgodnie z obowiązującymi wówczas trendami panującymi w światowym lecznictwie gruźlicy. W szpitalu zainstalowana została telefonia wewnętrzna, z zagranicy sprowadzono aparaty dezynfekcyjne i chłodnię do wytwarzania lodu. Kilkuhektarowy teren z alejkami spacerowymi oświetlały latarnie gazowe, a dla umilenia czasu spędzającym tu całe miesiące chorym w pokojach zainstalowano radioodbiorniki, na zewnątrz zaś, przed leżalnią, głośniki i megafony. Prócz tego lecznica posiadała własną bibliotekę, aparat do projekcji filmów i salę kinową, co nawet w dzisiejszych czasach świadczyłoby o ogromnej nowoczesności i luksusie.Przez dziesiątki lat wodzisławska lecznica przeciwgruźlicza zaliczana była do najnowocześniejszych w kraju. Nieco podupadła pod koniec zeszłego wieku, ale od jakiegoś czasu znów przeżywa renesans. Dzięki reorganizacji pracy, zatrudnieniu najwyższej klasy fachowców, licznym remontom i zakupom nowoczesnego sprzętu weszła do czołówki najlepszych tego typu szpitali w Polsce.Mało kto uświadamia sobie, że cały kompleks zbudowany jest na terenie starego lasu iglastego, położonego na wysokości blisko 300 m nad poziomem morza, co stwarza doskonały klimat dla leczenia chorób płuc. Kiedyś, przed nastaniem epoki antybiotyków, gdy gruźlica należała do najgroźniejszych chorób śmiertelnych, taki mikroklimat był jednym z najważniejszych czynników leczenia tej przypadłości.Z dawnej dokumentacji wynika, że na przykład tylko od stycznia do września 1938 roku leczyło się tu ponad 900 pacjentów. Byli to w większości członkowie Spółki Brackiej, ich rodziny, inwalidzi, wdowy i sieroty kasy pensyjnej spółki oraz osoby skierowane z różnych instytucji ubezpieczenia społecznego. Opiekę medyczną nad nimi sprawował lekarz naczelny wraz z dwoma asystentami i zespołem pielęgniarek.Do najbardziej znanych postaci wilchwiańskiej lecznicy przeciwgruźliczej należy pełniący tu przez blisko 20 lat funkcję naczelnego lekarza doktor Alojzy Pawelec. Ten wybitny patriota śląski urodził się w styczniu 1886 roku w Marklowicach Dolnych w rodzinie Emanuela i Barbary z domu Stokowy. Do gimnazjum uczęszczał w Bytomiu, natomiast medycynę studiował w Gryfii, Wrocławiu i Dreźnie, gdzie w 1913 roku uzyskał dyplom lekarza, a rok później w Dreźnie - tytuł doktora nauk medycznych.W roku 1918 zamieszkał w Wodzisławiu. Dwa lata później ożenił się z Eleonorą Grauer. Z ich małżeństwa urodziło się troje dzieci. Najmłodsze z nich, syn Zbigniew, zginęło w 1944 roku w wieku 21 lat pod Wolbromiem jako uczestnik antyhitlerowskiego ruchu oporu.Alojzy Pawelec brał aktywny udział w organizowaniu plebiscytu i polskiej administracji na ziemi rybnicko-wodzisławskiej. Był uczestnikiem wszystkich trzech powstań śląskich, a także organizatorem życia kulturalnego w Rybniku i Wodzisławiu. Jako lekarz był członkiem Centralnego Komitetu do Walki z Gruźlicą i Śląskiego Towarzystwa do Walki z Gruźlicą.Będąc wybitnym specjalistą w leczeniu tej powszechnej i siejącej spustoszenie choroby, w lipcu 1921 roku powołany został na stanowisko dyrektora i lekarza naczelnego Lecznicy Przeciwgruźliczej Spółki Brackiej w Wodzisławiu Wilchwach. Funkcję tę pełnił do wybuchu drugiej wojny światowej. W latach trzydziestych był posłem, senatorem i wicemarszałkiem Senatu Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR).Jako wybitny działacz państwowy, polityk i patriota we wrześniu 1939 roku znalazł się na hitlerowskiej liście proskrypcyjnej (Sonderfahndungsbuch), co zmusiło go do ucieczki i ukrywania się we Francji. Niemcom udało się jednak podczas rewizji w domu rodzinnym w Marklowicach odnaleźć jego archiwum osobiste i zarekwirować je. Później nigdy się już nie odnalazło.Zaraz na początku 1946 doktor Alojzy Pawelec wrócił do kraju, ale trudne politycznie lata powojenne nie pozwoliły mu na powrót do Wodzisławia. Objął stanowisko lekarza naczelnego Spółki Brackiej w Wałbrzychu, a w 1950 roku jako pełnomocnik ministra zdrowia zorganizował sanatorium przeciwgruźlicze na 1000 łóżek w Sokołowcu na Ziemiach Odzyskanych. Lekarską karierę zawodową zakończył jako ordynator uzdrowiska w Szczawnie Zdroju. Po przejściu na emeryturę w 1964 roku przeprowadził się do Katowic. Zmarł 18 sierpnia 1972 roku, a jego szczątki pochowane zostały na cmentarzu parafialnym w Wodzisławiu. W tym mieście jego imieniem nazwana jest jedna z ulic.Spacerując alejkami wokół szpitala na Wilchwach, łatwo zauważyć stojącą wśród drzew kolorową figurkę bogini łowów i lasów Diany. Nie wiadomo, kto i kiedy ją tu postawił, nieznany jest też autor rzeźby. Może śmiertelne żniwo gruźlicy sprawiło, że ktoś sprowadził tu ową boginię, gdyż jest ona też patronką dobrej śmierci. Poza legendami nie ma na temat jej tajemniczej obecności w wilchwiańskim lesie żadnych wiarygodnych informacji.Podobno sprowadził ją tu jakiś rozmiłowany w mitach kuracjusz. Kiedyś Diana stała u niego w ogrodzie, a na czas wielomiesięcznego leczenia gruźlicy przywiózł ją do parku szpitalnego i postawił na wprost okna sali, w której mieszkał. Gdy leczenie nie przyniosło skutku, a miłośnik mitycznych opowieści starożytnych Greków zmarł, nikt z jego rodziny nie odebrał kamiennej Diany i ta do dziś strzeże wilchwiańskiego lasu, a zamęczonym chorobami płuc pomaga spokojnie umrzeć.Inna legenda trąca nieco brukową powiastką. Rzekomo Diana ucieleśnia śliczną córkę dawnego administratora lecznicy. Podobno nastawiając kiedyś zegar na wieży szpitala, zobaczył ją z góry w wielce podejrzanych kontaktach z ulubionym pudlem. Zszedł na dół po strzelbę myśliwską, zabijając i ukochaną jedynaczkę, i psa. Na pamiątkę tego straszliwego mordu jakiś leczący się tu później artysta miał wyrzeźbić buszującą po lesie z psem Dianę. Wydarzyło się to rzekomo sto lat temu. Jedni mówią, że w lesie na porośniętych mchem kamieniach pozostały krwawe plamy, inni upatrują w tym śladów żelaza występującego w tutejszym piaskowcu. I podobno też w jesienne smutne noce nawet bez wiatru dochodzi z lasu jakiś straszny szelest, jakby się ktoś przedzierał przez krzewy i chaszcze. Diana poluje czy dusza nieszczęsnego dzieciobójcy szuka w lesie ukojenia?

Komentarze

Dodaj komentarz