20032317
20032317


Ze sprawą zwrócili się do „Nowin” małżonkowie Lidia i Roman Solikowie, twierdząc, że padli ofiarami szykan ze strony prezesa POD i jego współpracowników.Konflikt sięga lata 2001 roku, początku sezonu zbiorów malin. Pani Lidia dokładnie pamięta tamten dzień. Zebrała trochę soczystych owoców, potem poszła plewić truskawki. Zauważyła, że sąsiad zza płotu opryskiwał pomidory. Rozpylony detergent osiadł również na krzakach malin:- Zwróciłam mu uwagę: Panie sąsiedzie, co pan robi?. On grubiańsko mi odparł: Przecież zebrałaś maliny - relacjonuje pani Lidia.Zgodnie z regulaminem POD przed zastosowaniem środków ochrony roślin członek związku zobowiązany jest do poinformowania o tym sąsiadów, podania nazwy preparatu, okresu karencji i daty przeprowadzenia zabiegu. Ten akurat preparat miał 14-dniową karencję. Działkowicz nie uprzedził Solików o zamiarze pryskania pomidorów, nie powiedział im też, co to za preparat.- Pojechałam do domu powiedzieć o wszystkim mężowi, ale minęliśmy się, bo akurat wyszedł, jak się później okazało, na działkę - opowiada pani Lidia.- Byłem głodny. Zjadłem trochę malin z krzaków - relacjonuje jej mąż. - Na drugi dzień miałem wysypkę na całym ciele. Dermatolog powiedział mi, że przyczyną jej pojawienia się mogło być zatrucie jakimś środkiem chemicznym.Działkowiec przeprosił pana Romana. Solikowie domagali się jednak przeprosin ich obu. Sąsiad zrobił to, dopiero kiedy przymusiła go komisja, złożona m.in. z przedstawicieli śląskiego okręgu Polskiego Związku Działkowców, w listopadzie 2001 r. Działkowcowi udzielono też nagany.- Pamiętam: dwie godziny nakłaniałem ich, żeby pogodzili się z tym działkowcem, który popryskał ich maliny. Nie chcieli - opowiada Paweł Kołek, przewodniczący komisji rozjemczej, senior działkowiec, uprawiający ogródek od 1946 r.Prezes Mieczysław Kościelniak, słysząc nazwisko Solik, macha ręką ze zniecierpliwieniem:- Oni są skłóceni z połową działkowców. Wszystko im przeszkadza, wyolbrzymiają problemy, a jak coś się im nie podoba, piszą skargi i straszą sądem. Spośród 842 działkowców z nikim nie ma takich kłopotów jak z nimi.- Oni są uprzedzeni - dopowiada Paweł Kołek. - Wyciągają kamerę i zaczynają filmować i nagrywać na dyktafon każdego, kto tylko na nich krzywo popatrzy. I nie chcą zgody. Szukają dziury w całym.Zdaniem Solików prezes kilka razy podkreślał, że chce ich wykluczyć z listy członków POD za ich kłótliwość, złośliwość, nieumiejętność dogadania się z sąsiadami.- Bo tak się zachowują. Na przykład przed płotem sadzają kwiaty, czego im nie wolno. Ktoś przejechał im po tych kwiatach i niebawem miał poprzebijane opony. Kto mógł to zrobić? Co do wykluczenia nie ma podstaw, by pozbawić ich ogródka. Płacą regularnie, utrzymują porządek na działce - mówi Kościelniak.W styczniu ktoś podpalił kilka altanek. Domki ugaszono, policja dotąd szuka podpalaczy. Prezes jednak swoje wie. Mówi, że ogień objął altanki tych osób, które są skonfliktowane z małżeństwem. Wśród nich znalazła się i jego altanka. Działkę Solików pożar szczęśliwie ominął. Małżonkowie uważają za potwarz te podejrzenia. Przejawem oszczerstw mają być ulotki naklejane m.in. na tablicy ogłoszeń (patrz obok).- To nie koniec szykan. Naszą altanę polano lizolem, przez co śmierdzi do dziś i nie nadaje się do przebywania w niej, zaklejono nam też kłódki i zamki - skarżą się Solikowie.Podejrzewając, że za tymi szykanami stoi ktoś z zarządu POD, napisali skargę do Polskiego Związku Działkowców w Katowicach. Ten odesłał pismo do rozpatrzenia delegaturze PZD w Rybniku. Ta zaś skierowała je do zarządu w Raciborzu. Solikowie, nie chcąc, aby sprawę rozstrzygał zarząd, z którym są w sporze, ponownie zwrócili się z pismem do Katowic. Okręg PZD uznał, że rybnicka delegatura uprościła sobie sprawę, bo zamiast zająć się problemem, skierowała go do zarządu raciborskiego, który był stroną w sporze.Kolejnym problemem Solików jest brak od dwóch miesięcy prądu na ich działce. Trwa to od połowy marca. W tym czasie prądu zabrakło w siedmiu altankach. Po pewnym czasie światło wróciło do sześciu altanek, tylko nie na działkę Solików, mimo ich interwencji w zarządzie. Dla małżeństwa to kolejny dowód szykanowania ich przez zarząd POD.- Prezes tłumaczył nam, że prądu zabrakło z powodu pożaru altanki, z której mieliśmy pociągnięty kabel. Takie tłumaczenie jest nieprawdziwe, gdyż energię mieliśmy jeszcze długo po pożarze.Dwukrotnie pisali do zarządu o załatwienie prądu. Pisma pozostały bez odpowiedzi.- Mijałoby się to z celem - uważa przewodniczący komisji rozjemczej - bo podważali wszystkie nasze pisma, od każdego się odwoływali, zarzucali nam, że nie znamy regulaminu. Mieli np. pretensje, że płacili zbyt dużą opłatę w stosunku do powierzchni ich działki. Sprowadziliśmy więc geodetę, żeby dokonał pomiarów. Nie wpuścili go na działkę, bo nie uznali jego kwalifikacji! Stwierdziłem zatem, że nie będziemy już prowadzić z nimi wymiany pism, bo to nie prowadzi do niczego.Prezes mówi, że zapewnianie energii elektrycznej nie leży w jego kompetencjach. Powołuje się na umowy na dostarczanie prądu, jakie zawierali działkowicze. Jeden z punktów dokumentu mówi, że powstałe awarie w sieci elektroenergetycznej pomiędzy głównym zasilaniem, tj. skrzynką rozdzielczą w alejce, a altanką usuwa odbiorca na własny koszt.15.05 zebrała się komisja powołana przez zarząd POD im. Powstańców Śląskich, by sprawdzić przyczynę braku prądu w altance Solików. Ustaliła, że wina tkwi w przeciętym kablu. Kto to zrobił, nie wiadomo. Dla komisji jasne jest natomiast, że o ponowne przywrócenie prądu muszą się postarać sami Solikowie.Małżeństwo uważa, że prezes wykręca się sianem. Skonsultowali się nawet z prokuratorem. Zaproponował im wytoczenie prezesowi procesu cywilnego w sądzie. Twierdzą, że noszą się z takim zamiarem. Poczekają jednak najpierw na odpowiedź na kolejne i ostatnie już - jak twierdzą - pismo do okręgowego zarządu PZD w Katowicach, w którym jeszcze raz opisują temat prądu i proszą o interwencję...

Komentarze

Dodaj komentarz