20032318
20032318


Później pojawił się Andrzej. Gdzieś na północy Polski rodzice porzucili go zaraz po urodzeniu. Sami wyruszyli na Śląsk za pracą, on pozostał w domu opieki. Gdy po osiągnięciu pełnoletności przywędrował za nimi na południe, też go nie przyjęli. Znów trafił do przytułku. Stąd zabrała go rodzina rolników. Choć dobiegał końca XX wiek, on był XIX-wiecznym parobkiem. Jadł, spał i mieszkał w dostawionej do obory przybudówce. Z rzeczy posiadał tylko metalową miskę i łyżkę.Do piekarni Tadeusza Sobali przychodził wieczorami się ogrzać. W przybudówce zimno było jak na dworze. W czasie mrozów chodził spać do obory. Tu grzały opary zwierzęcych oddechów. Z czasem coraz częściej zagadywał, czy nie mógłby pomagać w piekarni. Przepisy nie pozwalały na zatrudnienie osoby upośledzonej umysłowo do robót nocnych. Gdy coraz natarczywiej dopominał się pracy, do pomocy w zakładzie ogrodniczym przygarnęła go żona Tadeusza, Grażyna. Ogrodnictwo dziś już nie istnieje, ale Andrzej może teraz pracować w piekarni Sobalów. Jest już z nimi 18 lat.Grażyna Sobala od lat wspomaga położoną niedaleko piekarni szkołę specjalną. Przede wszystkim dzieli się własnym chlebem. Ale nie szczędzi też nigdy grosza na festynach czy zabawach. Nie lubi, gdy się mówi, że piekarnia Sobalów sponsoruje szkołę. Woli mówić o dzieleniu się.Dwa lata temu zrodził się pomysł utworzenia przy Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Wodzisławiu zawodówki. Dotąd absolwenci tej szkoły musieli poszukiwać miejsc nauki zawodu w Rybniku lub Jastrzębiu. Po utworzeniu gimnazjów byłoby racjonalnie, gdyby na miejscu można było także wyuczyć się jakiegoś rzemiosła. Grażyna Sobala zobowiązała się, że przyjmie do swej piekarni na naukę zawodu cukierników.- Przede wszystkim kierowałam się tym, że bardzo dużo wiem o sposobach postępowania, w tym również uczenia takich osób - mówi Grażyna Sobala. - Poznałam to wszystko w rodzinnym domu, pomagając matce w wychowaniu i przystosowaniu do życia naszego Klaudiusza. On po urodzeniu był taką roślinką. Dziś jest samodzielny, pomaga bratu przy niektórych robotach w prowadzeniu gospodarstwa rolnego. Myśmy w to wiele włożyli, żeby Klaudiusz mógł się czuć potrzebny. Dlatego wzięłam te dzieci do nauki zawodu w naszej rodzinnej piekarni.We wrześniu ubiegłego roku ruszyła dwuklasowa zawodówka. W jednej uczą się cukiernicy, w drugiej elektromechanicy i ogrodnicy. Ci pierwsi mieli szczęście trafić w dobre ręce nauczycieli zawodu, nie mieli go natomiast do wychowawczyni klasy. Po trzech miesiącach zostawiła ich, tłumacząc dyrektorowi szkoły, że „się jej nie opłaca dojeżdżać”. Niespodziewanie wychowawstwo zaproponowano Grażynie Sobali.Pani Grażyna z zawodu jest mistrzem piekarskim, z wykształcenia kartografem po Uniwersytecie Wrocławskim. Robiła w życiu różne rzeczy, ale nigdy nie była pedagogiem. Po trzech nieprzespanych nocach powiedziała „tak”. Prosiły ją o to praktykujące w piekarni dzieci. Żeby być w porządku z przepisami, zapisała się na studium oligofrenopedagogiki. Za pracę z dziećmi nie bierze grosza.- Bo to nie jest zwyczajny zawód - mówi ze skrępowaniem. - Te dzieci jakoś przez całe życie za mną idą. Najpierw Klaudiusz, potem Andrzej, teraz ci młodzi cukiernicy. Nie wiem, kto je do mnie przysyła, dlaczego od lat są tak blisko mnie. Nie wiem, komu mam za to podziękować. Całego życia nie da się zamknąć w portfelu. Coś musi pozostać.Na lekcji wychowawczej skarżą się jej. Klasa jest typowo „babska”. Dziewczyny nie mogą się pogodzić z tym, że muszą chodzić do szkoły specjalnej. Są młode i ładne, podobają się chłopcom, ale krępują się swojej inności. Mówi im: „Będziecie szczęśliwsze od innych. Czy ja mam na czole napisane, że nie chodziłam do szkoły specjalnej?”.Grażyna Sobala studiuje przepisy i koresponduje z władzami oświatowymi. Chce dowieść, że nie ma unormowań zabraniających absolwentom szkół specjalnych uczyć się w ogólniakach wieczorowych lub dla pracujących. Na razie wszystko idzie po jej myśli.

Komentarze

Dodaj komentarz