20032410
20032410


Godz. 9.55. Do przyszpitalnego lądowiska zbliża się helikopter. Ląduje dopiero za drugim podejściem. Koło godz. 10.30, kiedy akurat przechodziłam obok szpitala, maszyna przygotowywała się do odlotu. Strażnicy miejscy zabezpieczali start. To miał być kolejny rutynowy lot i nic nie zapowiadało nieszczęścia. Helikopter wzniósł się na jakieś 20 metrów i nagle zakołysał się, po czym z ogonem w pionowej pozycji zaczął pikować w dół, wprost na stojący po drugiej stronie szpitala budynek Miejskiego Przedszkola nr 10.Tragedia wisiała w powietrzuDosłownie. W tym czasie na przedszkolnym podwórku bawiła się gromadka maluchów, które z nieukrywanym zachwytem obserwowały start podniebnej karetki. W czasie gdy maszyna wykonywała w powietrzu rozpaczliwe ruchy, w przedszkolu znajdowało się 58 dzieci. Pilot starając się zapobiec katastrofie, wyprowadził maszynę z nurkowania i wyrównując jej lot, skierował ją na pobliskie drzewa. Zachrzęściły mielone wiatrakiem gałęzie. Główny wirnik rozleciał się, uderzając w drzewo. Jedna z łopat urwała się i spadła na tor jazdy na łyżworolkach. Druga poharatała elewację przedszkola. Kabina pilotów osiadła między drzewami i zmiażdżyła przęsło ogrodzenia. Części z rozbitej maszyny wraz z kawałkami drzew fruwały po okolicy.Śmigłowiec spadł zaledwie trzy metry od przedszkolnego ogródka i pobliskiego placu zabaw w parku Ogana.Znajdujące się na podwórku przedszkolanki zareagowały w okamgnieniu: - Dzieci, uciekać! Poskutkowało i już za chwilę malcy byli bezpieczni w drugim budynku.Za to wokół zaczęło przybywać gapiów, z których każdy starał się zajrzeć do wnętrza kabiny.Ratunek przyszedł błyskawicznieW stronę śmigłowca gnały wozy straży pożarnej, a z miejsca, skąd przed momentem startował, biegli strażnicy miejscy. Pierwszy z pomocą uwięzionym rozbitkom przyszedł przypadkowy przechodzień, który bez wahania rozwalił okna w kabinie pilotów. Z wewnątrz o własnych siłach wyszli piloci i sanitariusze. Od szpitala co sił w nogach gnali lekarze i pielęgniarki, a ze stacji pogotowia ruszyły karetki. W chwilę później zaroiło się od niebieskich mundurów. Na miejsce przyjechały ekipy policji i straży miejskiej, które zajęły się zabezpieczaniem terenu. Rozbitkowie przeszli do szpitala, gdzie zostali opatrzeni. Chory został wyciągnięty z wraku i przetransportowany do szpitala, skąd po półgodzinie odjechał karetką do Katowic.- Żadna ze znajdujących się w maszynie osób nie została ranna. Jedynym rannym jest przechodzień, który wybił szybę w helikopterze - poinformował doktor Marian Szczygieł. Kiedy lokalne Radio Fan podało informację o wypadku, na miejsce zaczęli zjeżdżać przerażeni rodzice przedszkolaków.Zdążyć przed wybuchemCzas naglił, bo silnik dymił, a ze zbiorników wyciekał olej.- Konieczne było szybkie zgaszenie silnika i odcięcie dopływu paliwa, które ciekło z helikoptera. Zagrożenie wybuchem było realne - relacjonował kierujący akcją ratunkową st. aspirant Józef Jaworek z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Knurowie. Wezwano również specjalną jednostkę chemiczną z Łabęd. Ratownicy zabezpieczyli wyciek, do specjalnych mat zbierając olej.Szczęśliwie obyło się bez ofiar w ludziach. Że w Knurowie nie doszło do tragedii, mieszkańcy mogą zawdzięczać rutynie i opanowaniu pilota.- To dzięki opanowaniu pilota helikopter nie spadł na ludzi - uważa szef knurowskiego inspektoratu OC Jarosław Wiewiura.Eksperci ustaląPiloci i ratownicy zostali przesłuchani przez policję. Prokurator Prokuratury Rejonowej w Gliwicach Arkadiusz Bara wyjaśnił, że przyczyny katastrofy będzie badać specjalna komisja śledcza do spraw wypadków lotniczych.- Pewne sygnały wskazują, że powodem wypadku był defekt silnika. Jednak dokładna przyczyna zdarzenia znana będzie dopiero po zakończeniu prac komisji - powiedział zastępca przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i zarazem przewodniczący zespołu badawczego wypadku śmigłowca w Knurowie dr Edmund Klich.Do późnych godzin wieczornych eksperci zabezpieczali walające się szczątki maszyny. Dopiero następnego dnia specjalnym dźwigiem wrak śmigłowca został zdjęty z drzewa i wieczorem odtransportowany na katowickie lotnisko. Przez kilkanaście najbliższych dni chorzy ze Śląska nie mogą liczyć na przetransportowanie ich helikopterem. Maszyna Mi-2, która spadła w Knurowie, miała 20 lat i była jedyną podniebną karetką na tym terenie.

Komentarze

Dodaj komentarz