20032913
20032913


Warto uświadomić sobie, że źródłem dramatów dotykających śląską ziemię były nie tylko konflikty narodowościowe i tzw. wielka polityka. Częstokroć rolę głównego bohatera dramatu grał żywioł - nieokiełznany, dziki bądź jedynie skutkiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności wymykający się spod kontroli. Także w tym zakresie Śląsk jest szczególną krainą naszego kraju. Tu bowiem - niestety - zdarzają się tragiczne wypadki w kopalniach. One uświadamiają nam, że niemal doskonała technika i wyposażenie nieraz okazują się niewystarczające do wyeliminowania rozlicznych zagrożeń w pracy górnika. Zarówno wypadki przy pracy, jak i klęski żywiołowe wielokrotnie, także współcześnie, odciskały swoje piętno na śląskiej ziemi. Wiele z nich upamiętniono pomnikami lub okolicznościowymi tablicami. Odsłonięto je w hołdzie utraconym istnieniom ludzkim i ku przestrodze potomnym. Nie wszystkie z tych miejsc należą do powszechnie znanych. Wszystkie natomiast, ze względu na ich różnorodność i obfitość, tworzą element naszego dziedzictwa, wyróżniający Górny Śląsk spośród innych regionów.Samochodowa bądź rowerowa wycieczka szlakiem pomników kataklizmów uświadomi nam to specyficzne dziedzictwo naszej ziemi i z pewnością skłoni do refleksji.Jeden z takich mało znanych pomników poświęcony ofiarom wypadków przy pracy można odszukać na cmentarzu w Wilczy Górnej. W pobliżu bramy, po prawej stronie, znajduje się zbiorowa mogiła pracowników fabryki materiałów wybuchowych Lignoza w Krywałdzie (późniejszy ZTS Krywałd-Erg), którzy zginęli 21 czerwca 1921 r. podczas wybuchu materiałów saletrzano-amonowych. Eksplozja pociągnęła za sobą śmierć 19 robotników i urzędników zakładu. Był to jeden z największych i najgłośniejszych w owym czasie wypadków tego typu na świecie. Jego ofiarom poświęcono także skromną tablicę obok wejścia do kościoła parafialnego w Krywałdzie, urządzonego w dawnej cechowni zakładu.W pobliskiej Czerwionce, znanej z górniczych tradycji, warto odwiedzić okolice zlikwidowanej kilka lat temu kopalni Dębieńsko. Na zewnętrznej ścianie cechowni znajdują się dwie pamiątkowe tablice oraz charakterystyczne marmurowe białe krzyże. Jedna z tablic poświęcona jest „Tym, którzy swoje życie oddali kopalni”. Napis na drugiej głosi: „Ku pamięci tych, którzy byli wśród nas, a tragicznie odeszli”. W kopalni Dębieńsko po 1945 r. zginęło w wypadkach przy pracy około 150 górników. Najwięcej istnień ludzkich pochłonął pożar w 1954 r. Kopalnia już nie istnieje - tablice wymownie przypominać będą kolejnym pokoleniom o ludziach, którzy stracili życie w pracy pod ziemią.Granitowa tablica podobnej treści przypomina o górnikach kopalni Marcel. Można ją odnaleźć w przedsionku kościoła pw. Wniebowzięcia NMP w Radlinie. Tam także, w osobliwej galerii, znajdują się tablice poświęcone strażakom, kolejarzom i pracownikom miejscowej koksowni. Napis na tej ostatniej głosi: „Św. Florianie / módl się za nami. / Tragicznie zmarłym pracownikom / Koksowni „Radlin” Załoga. / Boże broń żywych od nieszczęścia / A zmarłych zachowaj od ognia wiecznego”.Lata powojenne obfitowały w wypadki przy pracy wynikające z usuwania skutków wojny. Specyficzną kategorią zdarzeń były wybuchy min i niewypałów. Podczas ich rozbrajania ginęli ludzie także w naszej okolicy. Przy rozminowywaniu pól w Nowej Wsi zginął żołnierz Jan Balcer (13.01.1922 - 8.10.1945), którego grób znajduje się na cmentarzu w Pstrążnej. Inskrypcja na nagrobku przypomina tragiczne wydarzenie. W podobnych okolicznościach zginął 31 października 1945 r. inny żołnierz Wojska Polskiego - Jan Lubczyński - pochowany na cmentarzu w Raszczycach. W 2001 r. jego prochy ekshumowano i przewieziono do grobowca rodzinnego w Rumi.Zabytkowa kaplica Matki Boskiej Różańcowej w Bukowie jest znaną w naszym regionie perełką drewnianego budownictwa sakralnego. Jak wynika z zachowanych przekazów historycznych, zbudowano ją w 1770 r. Była centrum życia religijnego wioski aż do okresu XX-lecia międzywojennego XX wieku, kiedy w Bukowie zbudowano kościół. Sama wiele wycierpiała od powodzi w czasie swoich ponad 230 lat istnienia. Z tego też względu w 1930 r. posadowiono ją na metrowej podmurówce. W lipcu 1997 r. została zalana przez wody powodziowe tak jak cała wieś. Obawiano się, że występujący w tym rejonie silny prąd wody może całkowicie zniszczyć kaplicę. Dodatkowe zagrożenie spowodowała dryfująca amfibia, która uderzyła w zabytek. Szczęśliwie kaplica jednak ocalała. Po powodzi znalazły się też fundusze na jej konserwację, których wcześniej zazwyczaj brakowało.Obok kaplicy umieszczono ozdobny drewniany słup z blaszkami w miejscach stanu wody podczas powodzi w przeszłości. Zawierają one informacje o datach powodzi. Ów interesujący pomnik żywiołu w prosty sposób obrazuje historię powodzi w dolinie Odry. Uzupełnieniem jest ciekawy opis na umieszczonej na nim tablicy. Najtragiczniejsza była powódź z lipca 1997 r. Poziom wody w najniżej położonych, zalanych dzielnicach Raciborza - Ostrogu i Płoni - osiągnął wówczas 3 m głębokości. Tragiczna była sytuacja mieszkańców miasta, zalane zostały duże zakłady przemysłowe m.in. Rafako oraz Zakłady Elektrod Węglowych.Te tragiczne wydarzenia sprzed kilku lat doskonale pamiętamy. Nieliczni jednak wiedzą, że Odra była areną głośnego dramatu u schyłku XIX wieku, i to bynajmniej nie związanego z powodzią. W owym czasie do parafii w Sławikowie na lewym brzegu rzeki należało kilka wsi położonych na prawym brzegu, w tym wioska Turze. Odrę, szeroką w tym miejscu na kilkadziesiąt metrów, pokonywano, korzystając z usług miejscowego przewoźnika z łodzią w przeprawie zwanej Turskim Przewozem. 15 maja 1890 r. przewoźnik przewoził łodzią dzieci wracające z nauki religii w kościele w Sławikowie. Pierwszy kurs z chłopcami zakończył się szczęśliwie na brzegu w Turzu. Potem zawrócił po dziewczynki. Chcąc skrócić sobie pracę, przewoźnik ulokował w łodzi 53 osoby. Jej pojemność szacowano jedynie na 30 osób. Podczas pokonywania rzeki przeładowana łódź przewróciła się. W Odrze utonęły 43 osoby, wśród nich większość stanowiły dziewczynki w wieku 12-15 lat. Tragedia odbiła się głośnym echem w europejskiej prasie i na długo okryła żałobą nadodrzańskie Turze. Dziś o wydarzeniu sprzed ponad wieku przypomina tablica z nazwiskami ofiar wmurowana w zewnętrzną ścianę prezbiterium kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Turzu.Podążając szlakiem miejsc dotkniętych przez żywioł, nie można nie odwiedzić Kuźni Raciborskiej - stolicy gminy, w której latem 1992 r. szalał największy pożar w Europie. 26 sierpnia 1992 r. wzdłuż linii kolejowej z Raciborza do Kędzierzyna-Koźla pojawiło się kilka niezależnych od siebie ognisk zapalnych. W krótkim czasie przeistoczyły się one w gigantyczny pożar leśny, który pochłonął 9 tys. ha lasów w nadleśnictwach: Rudy Raciborskie, Rudziniec i Kędzierzyn. W szczytowym okresie akcji gaśniczej trwającej do 20 września 1992 r. brało udział 859 sekcji straży pożarnych (około 4,7 tys. strażaków), 3,2 tys. żołnierzy, a nadto policjanci, członkowie obrony cywilnej, leśnicy i miejscowa ludność. Do walki z ogniem skierowano śmigłowce, samoloty, ciągniki specjalistyczne i rolnicze, kolejowe cysterny na wodę. Walka z żywiołem pochłonęła dwa istnienia ludzkie. W pobliżu Kuźni Raciborskiej zginęło w pożarze dwóch strażaków. Tamte wydarzenia upamiętnia dziś skromna, ale jakże wymowna metalowa tablica umieszczona na jednej z płyt pomnika Zwycięstwa w centrum Kuźni Raciborskiej.Jeszcze jedną pamiątką złowrogiego żywiołu jest niewielka tablica umieszczona na cokole kamiennego krzyża Bożej Męki stojącego przy ul. Brzeskiej w Pogrzebieniu. Przypomina ona o klęsce gradobicia sprzed ponad wieku. Wymowny napis na tablicy głosi: „Na pamiątkę strasznego dnia okropnego gradu dnia 13 czerwnia 1877”.Ten krótki przegląd nie wyczerpuje tematu wycieczki. Także w innych regionach Górnego Śląska odnaleźć można wiele miejsc, gdzie tragiczne wypadki bądź zgubne działanie żywiołu upamiętniono w podobny sposób.

Komentarze

Dodaj komentarz