Jzef Pinior na jubileuszu Powstańcw w rozmowie z arcybiskupem seniorem Damianem Zimoniem / Adrian Karpeta
Jzef Pinior na jubileuszu Powstańcw w rozmowie z arcybiskupem seniorem Damianem Zimoniem / Adrian Karpeta

Józef Pinior z Rybnika zasłynął uratowaniem przed Służbą Bezpieczeństwa 80 milionów zł należących do dolnośląskiej Solidarności. Na kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego razem z przyjaciółmi ze związku podjął je po prostu z banku i ukrył u arcybiskupa Henryka Gulbinowicza, ówczesnego metropolity wrocławskiego. Pieniądze te pozwalały prowadzić działalność podziemną, drukować bibułę, tworzyć radio. Pomagały także przetrwać rodzinom internowanych, aresztowanych, zwalnianych z pracy. W obozach internowania o Piniorze śpiewano piosenki, a w oficjalnej prasie ukazywały się artykuły, jak to pławi się w luksusie, pijąc koniaki i jedząc szynkę z Peweksu...

Torby gotówki
Pieniądze związku były zdeponowane w Narodowym Banku Polskim, w V oddziale we Wrocławiu. Józef Pinior (absolwent I Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Śląskich w Rybniku i wydziału prawa Uniwersytetu Wrocławskiego) był wtedy tłumaczem wydziału operacji zagranicznych NBP, oddelegowanym do pracy związkowej. Przeczuwał, że może wydarzyć się coś złego, że warto podjąć te pieniądze. Do V oddziału wybrali się we trzech, oprócz Piniora byli Piotr Bednarz, wiceszef dolnośląskiej Solidarności, i Tomasz Surowiec, pracownik zarządu regionu. Pomagał im Stanisław Huskowski, fizyk, rzecznik prasowy dolnośląskiej S, który czekał w małym fiacie pożyczonym od ojca Piniora. Józef był najmłodszy z nich, w grudniu 1981 roku miał zaledwie 26 lat.
Na te pieniądze zabrali z kasy regionu jedną czarną walizkę. Potem wspominali, że wypchali ją pieniędzmi, a jeszcze dużo ich zostało. Jedna z pracownic banku przyniosła więc dwie torby, które wkrótce też były pełne gotówki. Kasę liczyło w sumie siedem osób, Pinior i Bednarz notowali. Potem każdy z nich wziął jedną walizkę i wyszli. Pracownica banku przestrzegła, że pożyczone torby mają wrócić przed zamknięciem placówki. Potem przedstawiciele NBP mieli o wiele poważniejsze kłopoty...

Bank u arcybiskupa
Tymczasem Huskowski i Pinior pojechali do metropolity wrocławskiego Henryka Gulbinowicza. Nie byli umówieni. Kiedy arcybiskup dowiedział się, o co chodzi, teatralnie rozłożył ręce. Pytał, czy pieniądze są ich, czy kradzione. Obiecał je przechować. Wypisał pokwitowanie, które schował w swoim sekretarzyku, na wypadek śmierci. Kiedy młodzi działacze S wyszli, poszedł do kaplicy i w modlitwie pytał Boga, co zrobić z pieniędzmi. W końcu, razem z kapelanem, ukrył majątek w różnych miejscach w rezydencji, do których wstęp miały tylko nieliczne osoby.
We Wrocławiu rozpętało się prawdziwe piekło. Dopiero jednak kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego ukazał się pierwszy artykuł o zniknięciu 80 milionów. Pracownikom banku zarzucono w nim złamanie procedur, co spotkało się z ostrą reakcją dyrekcji NBP, która zażądała sprostowania. Przesłuchiwano zarówno pracowników banku, jak i kasjerki związkowe. Niczego nie wskórano. Pieniądze były pobrane zgodnie z prawem, nawet tym reżimowym, ale władza szukała ich przez cały czas. 17 lipca 1982 roku służby PRL-u notowały, że pieniądze są na koncie bankowym budowy jednego z obiektów sakralnych we Wrocławiu…

Kłopot z bogactwa
O 80 milionów pytano też zatrzymanego Władysława Frasyniuka, szefa zarządu regionu Solidarności. Ten kluczył i wprowadzał w błąd prokuratora, twierdząc np., że pieniądze pobrano z banku, ale chyba w listopadzie 1981 roku. Esbecja nachodziła też samego arcybiskupa Henryka Gulbinowicza. O sprawie wiedział nawet Jan Paweł II. Podczas jednej z wizyt metropolity w Watykanie Ojciec Święty powiedział do niego per Bogaty, dyskretnie puszczając oko. „Ale co z tego bogactwa? Kłopot” – odpowiedział mu wrocławski metropolita.
Tymczasem pieniądze służyły związkowi. 20 tys. zł poszło np. na wydawanie zakładowej gazetki „U Nas” (na zakup maszyny do pisania, farb, matryc i papieru). 70 tys. zł zaksięgowano na organizację regionalnych podziemnych struktur S. Kolejne kwoty szły m.in. na zasiłki dla wyrzuconych z pracy z WSK Świdnik. Krystyna Frasyniuk otrzymywała comiesięczne zapomogi dla siebie i dzieci. Związkowcy prosili też o dofinansowanie grzywien, które musieli płacić za udział w manifestacjach. Za pieniądze te tworzono też Radio Solidarność.

Z miejsca na miejsce
O całej akcji i o Piniorze powstawały nawet... piosenki! Słowa przeboju Andrzeja Rosiewicza „Chłopcy radarowcy” zmieniano i śpiewano: „A to byli chłopcy, przystojni ubowcy, kajdanki przypięli, wolność diabli wzięli (...). Józek popsuł im opinię, bank przenosząc na melinę...”. Piosenkę chętnie wykonywały panie w obozie internowania w Gołdapi. Sam Pinior, po wprowadzeniu stanu wojennego, działał w regionalnym komitecie strajkowym, ukrywając się w czasie pacyfikacji zakładów przemysłowych. Raz przyczaił się z Piotrem Bednarzem i Władysławem Frasyniukiem na siatce zamocowanej pod stropem hali fabrycznej, innym razem schowano ich do olbrzymich bębnów wentylatorów.
Zomowcy biegnący po bębnach nie orientowali się, że tupią nad głowami działaczy komitetu strajkowego... Jedną z nocy Pinior spędził w dopiero co wyremontowanej wieży kościoła pw. św. Elżbiety. Było potwornie zimno… W końcu trafili do klasztoru sióstr Zgromadzenia Miłosierdzia Bożego. Pinior musiał jednak opuścić i to miejsce, bo siostry zakonne zaczęły się zastanawiać, skąd bierze się dym tytoniowy, skoro nikt nie pali papierosów. Tymczasem dym pochodził z francuskich gauloises, które namiętnie palił Pinior. Młody działacz związkowy trafił do kolejnego miejsca...

Krzyż z kwiatów
20 czerwca 1982 roku regionalny komitet strajkowy wydał odezwę wzywającą do upamiętnienia rocznicy masakry robotników w Poznaniu w 1956 roku. „W dniach 26, 27 i 28 bm. nie oglądamy dzienników RTV, wszyscy udajemy się na spacery w swoich dzielnicach. Nie dajmy się sprowokować do wyjścia po mszach świętych i składania kwiatów. UB i ZOMO-wcy tylko na to czekają, aby mieć argumenty do delegalizacji Solidarności i opluwania Kościoła” – pisali Frasyniuk, Pinior i Bednarz. Mieszkańcy posłuchali i w tych dniach odbyło się wiele akcji.
28 czerwca stojący w kolejkach po chleb i lody na placu Pereca nagle ułożyli krzyż z kwiatów, które przynieśli ze sobą, ale starannie je ukrywali. Tłum odśpiewał „Międzynarodówkę”, a oddziały ZOMO zaczęły zatrzymywać ludzi i niszczyć krzyż… Sami bohaterowie Solidarności wciąż byli poszukiwani, tropiono i prześladowano też tych, którzy ich wspierali. Do takich osób należeli m.in. Wanda i Kazimierz Kozakiewiczowie, którzy ukrywali Piniora w swoim mieszkaniu, aby uniknął odpowiedzialności karnej. Ostatecznie zostali oskarżeni o utrudnianie postępowania przeciwko Piniorowi poszukiwanego listem gończym, ale odpowiadali z wolnej stopy z uwagi na wiek.

Wyrok i wpadka
1 lipca 1982 roku Sąd Rejonowy dla dzielnicy Wrocław-Krzyki skazał małżonków na 10 miesięcy i rok więzienia, ale wykonanie kary zawieszono. Pan Kazimierz miał wtedy 67 lat… Pinior został zatrzymany przez SB 23 kwietnia 1983 roku. Gdy funkcjonariusze weszli do mieszkania, w którym przebywał, palił dokumenty. Komandosi rzucili go na podłogę i błyskawicznie skuli. To na wypadek próby wyskoczenia z okna – uzasadniali. Jeden z zamaskowanych funkcjonariuszy wziął z biurka leżące zdjęcia. Krążyły z rąk do rąk. Widać na nich m.in., jak władza ludowa rozprawia się z protestującymi robotnikami. Na jednym ze zdjęć biegnący mężczyźni trzymają za ręce umierającego kolegę. Fotografie miały trafić do zachodnich agencji prasowych.
Wieczorem telewizja nadała reportaż o zatrzymaniu Piniora. Pokazano śmietnik, na którym walają się opakowania po zagranicznych papierosach, alkoholach i puszki po szynce. W lodówce w mieszkaniu sfilmowano koniak i kolejne puszki z szynką z Peweksu. Tak oto telewidzowie dowiedzieli się, że działacze podziemia przepuszczają pieniądze na luksusy, o których zwykli śmiertelnicy mogą tylko marzyć. Koniaki i szynka rzeczywiście były, tyle że należały do właściciela mieszkania, który pracował za granicą.

Ślub za kratkami
Pinior za kratkami... ożenił się. Najpierw rozpoczął wojnę na pisma z prokuratorami. On, prawnik, pisał, że ogranicza się jego prawa. Jedna z ostatnich skarg dotyczyła stawiania przeszkód w zawarciu związku małżeńskiego. Zgodę na ślub udało się wywalczyć. Miasto zasypano zaproszeniami, widniał na nich słynny Gołąbek Pokoju Picassa. Pod areszt przyszły tłumy, ktoś przyniósł piętrowy tort. Ceremonia odbyła się w sali widzeń...
Józef Pinior przyjechał do Rybnika 13 października tego roku, na jubileusz 90-lecia I Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Śląskich. Po południu usiadł w Delicjach na rynku. Nagle podeszła do niego elegancka kobieta. Przedstawiła się i powiedziała, że ma... męża właściwie dzięki Piniorowi i całej akcji z 80 milionami zł! Okazało się, że chodziła do liceum Powstańców. Jedną z jej koleżanek była Oleńka Pinior, siostra pana Józefa.

Korzyści z akcji
Obie należały do jednej paczki. – Wiedziałam, że brat Oli studiuje we Wrocławiu, że jest radością i dumą rodziny. Potem studiowałam prawo w Katowicach. W styczniu 1982 roku poszłam na zajęcia z kryminalistyki z profesorem Widackim. Jeden z kolegów zaczął dyskutować o tej akcji, ja stanęłam w obronie brata mojej koleżanki. Znałam tę historię, śledziłam ją w prasie. Jeden ze studentów zwrócił na mnie uwagę. W ten sposób poznaliśmy się. W przyszłym roku mamy 30-lecie małżeństwa... – opowiedziała nam rybniczanka.

Kandydat do Oscara
O akcji z pieniędzmi opowiada film „80 milionów” w reżyserii Waldemara Krzystka. Jest świetnie, dynamicznie zrobiony, niektóre wątki mocno uatrakcyjniono na potrzeby dobrego kina. Józefa Piniora gra Krzysztof Czeczot. Film jest polskim kandydatem do Oscara. Taką decyzję podjęła polska Komisja Oscarowa, którą powołał minister kultury i dziedzictwa narodowego. Zasiadają w niej polscy filmowcy. Pod koniec stycznia ogłoszą listę dziewięciu półfinalistów, spośród których w ciągu tygodnia zostanie wyłonionych piątka nominowanych tytułów.
O akcji Piniora i jego kolegów opowiada także książka Katarzyny Kaczorowskiej, wrocławskiej dziennikarki, zatytułowana „80 milionów”. I to z niej korzystałem, przygotowując ten tekst. A co o akcji mówi sam Józef Pinior? – Podjęcie z banku tych 80 milionów to była wielka akcja Solidarności, która podniosła skrzydła. Zrobiliśmy to jako jedyni w Polsce! Dzięki temu podziemna S mogła przetrwać, a potem przyczynić się do procesu demokratyzacji. Pieniądze służyły właściwie całej Polsce, różnym regionom, także S polsko-czechosłowackiej, opozycji w Europie Środkowo-Wschodniej. Siła S w dużej mierze była oparta właśnie na nich. Ja byłem wtedy młodym prawnikiem, odpowiedzialnym za finanse S na Dolnym Śląsku. Wiedziałem, że stan wojenny będzie oznaczał zablokowanie kont, wiedziałem, że musimy wyjąć te pieniądze. I udało nam się dziesięć dni przed stanem wojennym. Rozliczyłem się na pierwszym zjeździe S po zniesieniu stanu wojennego i uzyskałem absolutorium. Książka o naszej akcji przedstawia tylko fakty, film jest bardziej hollywoodzki. Te dwie rzeczy świetnie się uzupełniają. Ten, kto obejrzy film, powinien przeczytać książkę i odwrotnie.

1

Komentarze

  • Też bym takie zapalił.s1u8Y5 Dobrze myślący. 02 lutego 2013 18:13To mógł sobie palić francuzkie papierosy.

Dodaj komentarz