Utopek Magierka w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Utopek Magierka w kresce autorki / Elżbieta Grymel

Po raz pierwszy usłyszałam o tym utopku od mojej sąsiadki – pani Waleski, która jako dziecko odwiedzała krewnych w Zebrzydowicach, będących obecnie dzielnicą Rybnika. Trudno dziś dociec, czy utopek był bardziej zebrzydowicki, czy też jejkowicki. Faktem jest, że granicę między tymi wioskami stanowił niewielki ciek wodny, dobrze znany wszystkim jejkowiczanom, bo w drodze do Rybnika musieli pokonywać chybotliwy mostek wznoszący się tuż nad nim.

Powszechnie uważano, że utopek przeniósł się do rzeczki aż ze stawów koło Szczerbic. Mówiono, że przywiózł swój majątek na pożyczonej okarze, którą miejscowi nazywają tragaczem, i osiadł pod mostkiem na dłużej. Niedługo potem zaczął pokazywać się przejeżdżającym gospodarzom, domagając się myta za pozwolenie na pokonanie mostu. Wyskakiwał na środek drogi, płoszył konie, które nie chciały się ruszyć z miejsca, pomimo że woźnica smagał je biczem. Warto dodać, że utopek nie żądał pieniędzy, ale w każdą środę kazał sobie przywozić z targu rzeczy, których akurat potrzebował.

Jedni byli mu powolni i składowali zakupy koło mostku, innym szkoda było pieniędzy na wymysły utopka, więc usiłowali go oszukać lub mostek ominąć. Nie na wiele się to jednak zdało, bo on w końcu i tak ich dopadał. Sprawiał, że ich wozy wpadały w rowki i przykopy, łamiąc osie. Zalewał ładunki deszczem lub po prostu wodził po manowcach. Podobno ukazał się też kilkakrotnie mojemu pradziadkowi Karlikowi, który był mieszkańcem Jejkowic. Pierwszy raz przybrał postać ogromnej, skrzeczącej żaby, potem był siekierą rąbiącą podpory mostka, kiedy indziej zaś był kaczką o tęczowym upierzeniu!

Pradziadek był człowiekiem przezornym. Nosił zawsze przy sobie różaniec i poświęcony bicz, którego wszystkie utopce bały się jak ognia. Tuż po pierwszej wojnie światowej utopek z granicznej rzeczki pokazał się pewnemu parobkowi, który przechodził przez mostek, i rozkazał mu przywieźć słodkich kołoczków dla utopcząt. Młodzieniec pożałował jednak pieniędzy i zamiast ciastek do papieru zawinął spory kamień, a w drodze powrotnej wrzucił ten pakunek pod most. Jakież było jego zdziwienie, kiedy nagle fałszywy sprawunek śmignął obok jego głowy, a na środek drogi wyskoczył utopek i chwycił konia za uzdę!

Między parobkiem i utopkiem doszło potem do bijatyki. Choć młodzieniec był pewny siebie, nie znał zasad walki z demonem wodnym, więc przewaga była po stronie przeciwnika. Postanowił go jednak zaszachować informacją, że w pobliżu ludzie niedługo zbudują kościół, który rzeczywiście powstał, choć wiele lat później! Utopek bardzo się jednak zmartwił tą zapowiedzią, że postanowił wrócić na szczerbickie stawy, gdzie z dala od ludzi, ale przede wszystkim kościołów czuł się bezpieczny.

W lipcu spotkałam się z moją daleką krewną, panią Różą Wawoczny, która mieszka w Jejkowicach. Mówi ona przepięknym, niemal archaicznym językiem śląskim. To od niej usłyszałam już kiedyś wiele ciekawych historii. Ona też pamiętała opowieści ciotek o perypetiach pradziadka z utopkiem, ale nic więcej nie potrafiła do nich dodać! Spacerując po wsi, wypytywałam przygodnie spotkanych ludzi, ale nie udało mi się znaleźć nikogo, kto pamiętałby tę historię! Może Wy, drodzy Czytelnicy, będziecie mogli mi pomóc i coś do niej dorzucicie?

Komentarze

Dodaj komentarz