Utoplec z Kleszczowa w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Utoplec z Kleszczowa w kresce autorki / Elżbieta Grymel

We wspomnianej już wcześniej w tym cyklu pracy pt. "Zachowania i wierzenia przesądne" pani profesor Dorota Simonides pisze, że według tradycji ludowej utopcem zostawał również człowiek, który popełnił samobójstwo, topiąc się w wodzie. Czasem rozciągano to pojęcie na wszystkich, którzy ponieśli śmierć w wodzie, choć niekoniecznie z własnej woli. U nas demon wodny tego typu nazywał się utoplec. Jako jedyny miał możliwość poprawienia swojej doli, ale musiał znaleźć kogoś, kto dobrowolnie zająłby jego miejsce, a ponieważ chętnych zazwyczaj brakowało, musiał swojej ofierze troszkę dopomóc, zwabiając ją na głęboką wodę!

Taki właśnie utoplec pokazywał się podobno w okolicy żorskiego stawu zwanego Sobczyk lub Kleszczowiok jeszcze w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku. W ciemne bezksiężycowe noce wychodził z głębin w pobliżu miejsca, gdzie ze stawu wypływa rzeka Ruda. Dłońmi otwierał klatkę piersiową, wyjmował swoje płuca ciężkie od wody, potem wieszał je na najbliższym krzewie lub drzewie i chyba o nich zapominał. Dlaczego? Ano dlatego, że wychodził na biegnącą w pobliżu drogę prowadzącą do Kleszczowa i nagabywał spóźnionych przechodniów, pytając o swój zgubiony organ. Biada temu, kto nie znał odpowiedzi, taki biedak błąkał się bowiem potem aż do białego rana!

W tamtym czasie krążyła plotka, że utoplec był rzekomo zaginionym mężem mieszkanki Kleszczowa o imieniu Łucja, bo wychodząc na drogę, wołał podobno: "Luca, kaj som moje płuca?". Wtedy wystarczyło mu powiedzieć, że zabrała je Luca i utoplec zostawiał swoją potencjalną ofiarę w spokoju! Choć starzy żorzanie twierdzą, że nie zawsze tak było! Czy owa Luca naprawdę istniała i czy w jakiś sposób przyczyniła się do śmierci męża, o tym nigdy nie słyszałam, za to rozpowiadano, że utoplec przestał się pojawiać od czasu, kiedy ze stawu całkowicie spuszczono wodę, a napełniono go dopiero po kilku miesiącach, jako że zbiornik trzeba było oczyścić.

Na dowód, jak bardzo ludzie wierzyli w prawdziwość tej opowieści, można przywołać m.in. wspomnienia mojego dziadka Pawła, który w owych czasach był mieszkańcem Kleszczowa. Któregoś dnia, idąc wczesnym rankiem drogą biegnącą wzdłuż stawu, zauważył na jednym z krzaków coś ciemnoróżowego, składającego się jakby z dwóch części. Nie mógł jednak rozeznać, co to było, bo choć czytał gazety nie używając okularów, to był krótkowidzem. Jedyna rzecz, która wtedy przyszła mu do głowy, to owe płuca utoplca. Po kilku krokach jednak okazało się, że jest to kawałek stylonu, która zapewne jakaś miejscowa elegantka nosiła w charakterze apaszki, a przypadkowy znalazca zawiesił w widocznym miejscu.

Dla ścisłości trzeba powiedzieć, że w tym miejscu pojawiały się też inne utopce. Jeden z nich – tak przynajmniej twierdzili znajomi myśliwi – podpływał do brzegu, przyjmując postać wielgachnej kaczki cyranki (co zresztą jest bardzo dziwne, jako że kaczki tego gatunku z natury są małe) i chętnie zjadał rzucany mu chleb. Kiedyś jednak trafił na spleśniały kawałek i wypluł go, a potem otrząsnął się z obrzydzenia i wtedy się zdradził, ponieważ opadły z niego ptasie piórka.

Drodzy Czytelnicy, oceńcie sami, czy to może być prawda?!

Skargi dróżniczek z nocnej zmiany
W pobliżu stawu Kleszczowiok znajduje się przejazd kolejowy przy ulicy Pszczyńskiej (dziś już nieczynny). W latach 40. i 50 oraz jeszcze na początku lat 60. stała tam budka dróżnicza i szlabany były opuszczane ręcznie. Panie dróżniczki, które pracowały na nocnej zmianie, skarżyły się często, że straszy je mężczyzna, którego utożsamiały w swoich opowieściach z owym utoplcem. Dopiero po kilku latach okazało się, że straszył je jeden z okolicznych mieszkańców, który od dłuższego już czasu miał problemy ze zdrowiem psychicznym.

40. i 50. – jeszcze w tych latach minionego wielu utoplec pojawiał się w stawie Kleszczowiok. Tak przynajmniej twierdzą starsi ludzie

 

Komentarze

Dodaj komentarz