Patrycja Zoremba-Piszczan z synkiem Lesławem / Archiwum
Patrycja Zoremba-Piszczan z synkiem Lesławem / Archiwum

Kiedy na łamach "Nowin" pojawił się cykl opowieści o utopkach, sama zgłosiła się pani do redakcji, chcąc podzielić się z nami wspomnieniami z dzieciństwa.

To prawda, bo opowieści o utopkach to część naszej tradycji. Ja w dzieciństwie uwielbiałam siadać z babcią Anną (rocznik 1919) i słuchać, jak to dawniej bywało. Ciekawsze to było niż dobranocka w telewizji i jakikolwiek film. I słuchałam opowieści o wojnie, o przodkach, nie brakowało też historii z pogranicza baśni... A może to była tamtejsza rzeczywistość? Słynny utopek, o którym opowiadała babcia, rozbudzał wyobraźnię i budził strach. A może jeszcze gdzieś jest? Czai się w zaroślach przy jakimś stawie? Skrzywdzi czy ucieknie na widok człowieka? Kto to taki? Jak wygląda? Może to wodnik, jak ten z czeskiego serialu? Tysiące pytań kotłowało się w głowie małej dziewczynki, choć babcia zapewniała, że teraz świat tak się zmienił, że te wszystkie stworzenia znikły, bo wystraszyły się cywilizacji. Taką miała teorię.

Skąd babcia znała te wszystkie opowieści?

Kiedy babcia była małą Anią i wychowywała się w Rybnickiej Kuźni, głośna była tam historia o utopku. Podobno było to tak: Do jakiejś dziewczyny zagadywał ładny chłopak. Po zabawie miał zostać we wsi i przenocować, ale upierał się, że stodoła mu wystarczy. Pewni ciekawscy mężczyźni podpatrzyli go, jak spał. Zobaczyli, że z butów cieknie mu woda! "No ja, to je utopek..." – mieli rzec. A gdy zdjęli mu buty, zobaczyli, że ma raciczki zamiast stóp! Jak to wytłumaczyć współcześnie? Utopka zawsze przedstawiano jako małego człowieczka o niezbyt pięknej aparycji, a tu taki amant? Może wyjaśni to jedna z teorii mojej babci: Uważała ona utopka za dzieło diabła, który mógł zmieniać wygląd.

Takich opowieści w pani rodzinie krążyło jednak więcej.

Inna historia, a właściwie dwie dotyczą dzielnicy Ligota. W miejscu przy ulicy Żorskiej, gdzie stoi obecnie mój dom, mieszkała siostra mojego dziadka, ciotka Teresa i ujek Zeflik. Byli oni małżeństwem z długim stażem, ale nigdy nie doczekali potomstwa. Rekompensowały im ten brak wszystkie dzieci z rodziny, niezależnie od pokolenia. Tak więc ich pupilami były moja mama i jej rodzeństwo, a potem ja z moimi braćmi i kuzynostwem. Zawsze czekały na nas czekoladki i to jakie! Zagraniczne! Z marcepanem! Niedaleko ich domu (miał ponad 100 lat) rozgościł się podobno utopek. Okoliczne moczary i rzeczka miały być jego domem. Moja ciotka była dziwną osobą: lubiącą wróżby, zabobony i inne podobne wierzenia (przy jednoczesnej wierze w Boga!), odwiedzała wróżki, toteż nie zdziwiłam się, słysząc tę historię. To było do niej podobne! Miał ich ów utopek odwiedzać. Podobno nieźle się u nich zadomowił. A zwyczaj miał taki, że siadał na stole. Nie chciał na krześle, bo twierdził, że nic nie widzi. Na nic zdawały się upomnienia, że: "Na stole to chlyb mo być, a niy twoja rzić". A on zawsze wskakiwał na stół, siadał na krawędzi i machał nogami. A ciotka dawała mu jeść.

Nieco podobna historia w pani rodzinie ponoć miała miejsce także w kolejnym pokoleniu.

Inna historia spotkała moją ciocię Ulę (rocznik 1938). Poszła z innymi dziećmi wykąpać się w rzeczce. Dotarły dalej niż zwykle i co zobaczyły? Małego człowieczka siedzącego na brzegu rzeki, golusieńkiego, który klaskał w małe dłonie i śmiał się głośno, bardzo przeraźliwie i szyderczo. Dzieci z krzykiem uciekły do domów. Ciocia pobiegła prosto do domu ciotki Teresy. Opowiedziała jej całe zdarzenie, a ciotka na to: "Kaj żeście tam polazły, dyć to był utopek!".

Miała pani jakieś wątpliwości, słuchając tych opowieści?

Ciekawe były te historie. Zawsze zastanawiało mnie jednak to, czy wydarzyły się naprawdę. Czy ludzie dla atrakcji, a może własnej popularności we wsi wymyślali te zdarzenia, postaci... Telewizji nie było, coś trzeba było robić. Jednak sprawa utopka to nie jest jedno miejsce i wymysł jednej garstki ludzi, bo chyba każda dzielnica Rybnika ma swojego utopka. Poza tym podobna postać występująca pod innymi nazwami znana jest w innych regionach Polski. Tak czy inaczej, jak to się mówi, "coś na rzeczy jest". I oby te opowieści przetrwały, bo stanowią część naszej pięknej historii.

Rozmawiała: Elżbieta Grymel

 

Patrycja Zoremba-Piszczan...
...rocznik 1978, od zawsze w ukochanym Rybniku, magister teologii UŚ i pedagogiki KUL, a także absolwentka Podyplomowych Studiów Rodziny i Mediacji Sądowej oraz Podyplomowych Studiów Teologii Pastoralnej. Od roku 2000 katechetka w szkole podstawowej w Rybniku. Pasjonuje się historią szeroko pojętą, ze szczególnym uwzględnieniem własnej rodziny (napisała dwa tomy kroniki rodzinnej), dzielnicy Ligota i Rybnika. Miłośniczka czytania, szycia, gotowania, robótek ręcznych, wszelkich domowych prac (jak prawdziwa śląska gospodyni), a nade wszystko odkrywania wciąż czegoś nowego w życiu. Kocha podróże, zabytki, ubóstwia przyrodę o każdej porze roku. Ma męża Jarosława i półtorarocznego synka Lesława.

 

1

Komentarze

  • miejscowy Piykne.. 19 września 2013 16:40Pozdrowiynia , czekomy na wiyncyj.:-)

Dodaj komentarz