Utopek z Wygody w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Utopek z Wygody w kresce autorki / Elżbieta Grymel

Słowa wygoda używało się kiedyś na określenie większej karczmy lub zajazdu, czyli miejsca, gdzie podróżni mogli nie tylko zjeść posiłek, ale także przenocować. Dlatego w wielu różnych miejscowościach istnieją dzielnice, które mają nazwę właśnie Wygoda. Dziś opowiem historię o utopku z żorskiej Wygody, którą usłyszałam ponad 30 lat temu od znajomej moich rodziców, pani Wandy, która dziś ma już ponad 80 lat. Sprawa dotyczyła jej dziadka, który był mieszkańcem żorskiego Kościółka, a zajmował się szewstwem. Niestety niewiele zarabiał, a dzieci miał sporo, więc chwytał się każdej nadarzającej się pracy.

Zaprzyjaźniony z nim inny żorski szewc wystarał się o pozwolenie sprzedaży obuwia na targach i zaproponował mu spółkę, do której dziadek pani Wandy wniósł środek transportu, czyli wóz z zaprzęgiem. Odtąd kilka razy w tygodniu wstawali przed świtem, ładowali na wóz skrzynie z obuwiem i ruszali na jarmarki do sąsiednich miejscowości. W tamtą środę też było podobnie. Jechali na targ do Rybnika, gdzie w ubiegłym tygodniu udało im się sprzedać kilkanaście par pantofli (czyli drewniaków) i jedną parę skórzanych butów, więc obaj byli w dobrym humorze i mieli nadzieję na dobry zarobek. Kobyłka ciągnęła raźno, a oni spokojnie gawędzili o swoich planach na przyszłość.

Kiedy minęli staw Kościelniok, coś nagle targnęło wozem. Szewcy obejrzeli się, ale skrzynie z obuwiem stały na swoim miejscu, więc powrócili do przerwanej rozmowy. Zadziwiło ich jednak to, że od tego momentu kobyła ciągnęła wóz z coraz większym trudem, zupełnie jakby był wyładowany kamieniami. Kiedy dojechali do krzyża na Wygodzie, coś ponownie szarpnęło furmanką, zupełnie jakby spadł z niego jakiś ciężki pakunek, a po chwili rozległ się przeraźliwy chichot! Klacz dała wtedy wielkiego susa do przodu, a potem nagle stanęła w miejscu jak wryta i zaczęła niespokojnie strzyc uszami. Obaj mężczyźni zeskoczyli z kozła i pobiegli zobaczyć, co się stało.

Na środku drogi, tuż za wozem zobaczyli małego chłopka w kolorowym odzieniu, który skakał i klaskał w ręce, potem zagrał na nosie, fiknął kozła i wskoczył do najbliższego rowu! To musiał być utopek, bo ciągnęła się za nim szeroka ciemna smuga! Z ubrania utopka musiała zatem kapać woda! Piasek leżący na drodze był zresztą mokry, a na poboczu rzucało się kilka żywych jeszcze ryb. Wtedy obaj szewcy jednocześnie spojrzeli na tył wozu i nogi się pod nimi ugięły z przerażenia, bo na tylnej zasuwie wypalone było końskie kopyto! Na miękkich ze strachu nogach podążyli do krzyża i odmówili tam wszystkie znane im modlitwy, a potem zawrócili do domu.

Można by spytać, dlaczego utopek chciał się wyprowadzić z Kościelnioka. Odpowiedź jest dość prosta: podobno w tym czasie żorski proboszcz wyświęcił staw, bo w podwodnej piwnicy miało być w przyszłości przechowywane wino mszalne. Tak przynajmniej twierdzili niektórzy mieszkańcy, którzy znali jeszcze wiele innych tajemnic tego stawu. Wątpliwe jednak, czy demon wodny dotarł do nowego akwenu, bo natknął się przecież na ów krzyż, który akurat postawiono na Wygodzie. Tymczasem powszechnie było wiadomo, że wszelkie złe duchy bały się nawet przechodzić w pobliżu takich miejsc. Dlaczego jednak utopek zemścił się na Bogu ducha winnych szewcach, wypalając na ich wozie znak końskiego kopyta? To już zapewne pozostanie na zawsze zagadką...

Gdzie leży Kościelniok
Kościelniok to duży staw po prawej stronie przy drodze do Rybnika (to już teren Wygody, od ulicy Szczejkowskiej oddziela go dzielnica Kradziejówka), które niegdyś przynależał do dóbr kościelnych, stąd nazwa. Krążyły o nim różne opowieści, choć niczym się nie wyróżniał. Utopek mógł zmierzać z niego do któregoś ze stawów na Biesie, a planował zapewne skorzystać z licznych łąkowych rowów, odprowadzających wodę właśnie w kierunku Biesa. Istnieje tam cały system stawów łańcuchowych (połączonych ze sobą) założonych w średniowieczu przez cystersów. Ciągną się od Biesa poprzez Żwakę aż do Gichty i prawdopodobnie Woszczyc. Na Żwace stał kiedyś młyn i stąd podobno nazwa. Bies to nazwa folwarczku pochodząca od nazwiska właściciela, który w Żorach prowadził karczmę i zaliczał się do bogatszych mieszczan. O tym terenie też krążą różne opowieści, np. że straszyły tam błędne ogniki. Jeszcze w latach 70. istniał tam ośrodek hodowli zwierzyny łownej, ale to już materiał na inną opowieść. (eg)

 

Komentarze

Dodaj komentarz