Rok 1981. Kolejka po papierosy do kiosku przy ulicy Wodzisławskiej w Rybniku / Zenon Keller
Rok 1981. Kolejka po papierosy do kiosku przy ulicy Wodzisławskiej w Rybniku / Zenon Keller

W 1981 roku Zenek Keller wziął urlop płatny i bezpłatny, po czym wyjechał do Wielkiej Brytanii. Pracował tam przez trzy miesiące, mieszkał u brata Mirosława. W nocy z 12 na 13 grudnia rozmawiał telefonicznie z żoną Mirką. – Płakała, prosiła, żebym przywiózł masło, margarynę, cokolwiek, bo u nas już nic nie było do jedzenia. Nasza córka Ewunia miała pół roku, a syn Adaś 3,5 roku – wspomina Zenon Keller, fotoreporter z 30-letnim stażem w "Nowinach". O godzinie 24 telefony zamilkły. Następnego dnia zobaczył w telewizji generała Wojciecha Jaruzelskiego, ogłaszającego stan wojenny. Już wiedział, że musi wracać...

Wejdą, nie wejdą

– BBC, brytyjska publiczna telewizja, która zwykle zaczyna swoje wiadomości od tego, czy królowa kichnęła, czy wstała lewą, czy prawą nogą, pokazywała mapę Polski z rozmieszczonymi wokół i wewnątrz kraju wojskami Układu Warszawskiego. Każdy dziennik telewizyjny zaczynał się od pytania: wejdą czy nie wejdą, pokazywano, jak przegrupowały się wojska radzieckie, czechosłowackie i NRD-owskie. Po każdej nocy zajmowały inne pozycje – wspomina Zenon Keller. Jak dodaje, londyńskie media podawały, że Breżniew w trakcie tajnego posiedzenia biura politycznego na kilka próśb generała Jaruzelskiego o interwencję miał odpowiadać: nie, zróbcie porządek u siebie sami, a potem my wejdziemy.

Odważny człowiek

– W drodze na lotnisko taksówkarz pytał, dokąd jadę. Kiedy usłyszał, że do Polski, powiedział: jesteś odważnym człowiekiem, przecież tam jest wojna! Odpowiedziałem, że wracam do rodziny. Wtedy wyciągnął paczkę papierosów i zaczął mnie częstować. Odmówiłem, bo nie palę. Brat wyjaśnił mi, że w Anglii to najwyższa forma szacunku do drugiej osoby, Anglicy w ogóle nie częstują się papierosami – opowiada Zenon Keller. Na lotnisku Heathrow brat jeszcze raz pytał go, czy na pewno chce wracać, bo wielu Polaków zostawało w Anglii. Brytyjczycy oferowali pomoc w znalezieniu pracy, wsparcie finansowe, socjalne. Wiele osób zostało wtedy albo na dłużej, albo już na zawsze, często kosztem rozpadu rodzin...

Zenek Keller wiedział jednak, że musi być przy swoich najbliższych. Poza tym jego ówczesny szef Marian Żeleźniak, naczelny "Nowin", mówił mu, gdy wyjeżdżał we wrześniu 1981 roku: jak nie wrócisz, ja tracę pracę. A na lotnisku Heathrow podawano informacje, że w Polsce jest około stu tysięcy zabitych i około miliona aresztowanych! Ludzie, słysząc te komunikaty, zawracali, Anglicy wpuszczali ich z powrotem. Zenek leciał do Polski w nocy z 17 na 18 grudnia pierwszym czarterowym samolotem. Zapytał stewardesę, która podawała drinki, jak tam w Polsce, czy trwa rzeź. Przerażona kobieta uciekła. Wzięła go za człowieka z bezpieki.

– Wylądowaliśmy na Okęciu. Z obu stron odśnieżonego pasa startowego stały naprzeciw siebie czołgi, lufami skierowane do lądującego samolotu. Był to oczywiście sposób na zastraszenie ludzi. Wszystkie listy czy notatki kazano nam zostawić na odprawie. Nie można tego było wwieźć do kraju ot tak, najpierw musiała przeczytać to cenzura – wspomina fotograf, który dziś jest już na emeryturze. Po godzinie 2 w nocy pasażerów stłoczono do autobusu. Jechali przez Warszawę. Na ulicach stały koksiaki, przy których grzali się żołnierze. Nagle autobus został zatrzymany. Wszedł oficer, bodajże kapitan. Za nim kolejny żołnierz, z karabinem. Zażądał dokumentów do kontroli.

Wojsko z boku

– Byliśmy ściśnięci jak śledzie, ktoś podał paszport, a z tyłu autobusu ktoś krzyknął: "Ty k..., ty ch..., spier... stąd! Prawdziwi Polacy wracają do kraju, a ty im jeszcze utrudniasz drogę!". Zamarłem. Oficer zasalutował, powiedział "dziękuję bardzo", odwrócił się i wyszedł. To był dla nas znak, że kontrole prowadzą milicja, SB i ZOMO, wojsko jest trochę z boku, ale w każdej chwili może być użyte – opowiada Zenon Keller. Potem już bez przygód dotarli do dworca centralnego. Nad ranem, około godziny 5 czy 6, był pociąg do Katowic. Pieczątka w paszporcie była przepustką pozwalającą na dotarcie do domu. – Na dworcu byli podróżni i pełno ludzi z bezpieki, więc byłem legitymowany wiele razy – opowiada Zenon Keller.

Pociągiem dotarł do Rybnika, zasypanego półmetrową warstwą śniegu. Do domu miał około trzech kilometrów, a obładowany był bagażami. Podszedł do kierowcy małego samochodu dostawczego, który stał przy dworcu PKP. – Powiedziałem, że nie mam złotówek. On zapytał, czy nie przywiozłem czasem pomarańczy. Dałem mu cztery, miał łzy w oczach, mówił, że jego dzieci będą miały piękne święta, bo jeszcze nigdy nie widziały pomarańczy... – opowiada Zenon Keller. W ten sposób dotarł do domu i po latach wraz ze swoją żoną Mirką doczekali się czwórki wspaniałych wnuków: Pawełka, Oliwii, Klaudii i Mateusza...

Komentarze

Dodaj komentarz