Utopek z Jejkowic w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Utopek z Jejkowic w kresce autorki / Elżbieta Grymel

Bohaterką tej opowieści była podobno moja prababka Paulina (urodzona w 1871 roku w Jejkowicach). Po raz pierwszy historię tę opowiedziała mi moja babcia Elżbieta, a potem usłyszałam ją jeszcze raz od jej siostry, ciotki Tekli z Jejkowic, gdy byłam u niej w wakacje. Kiedyś nawet małe dzieci nie próżnowały i wykonywały różne prace gospodarskie na miarę swoich możliwości. Kiedy Paulinka skończyła pięć lat, rodzice pozwalali jej pasać gęsi. Dziewczynka przepędzała ptaki miedzą i pilnowała, żeby po drodze nie weszły w szkodę. Na łące gęsi pasły się same, a dziewczynka zbierała kwiatki i obserwowała przyrodę. Pewnego razu, idąc za stadkiem, zawędrowała na skraj łąki w miejsce, gdzie znajdował się niewielki rów odwadniający.

Wtedy coś w nim zabulgotało i z wody wychylił się mały stworek w zielonej kapocie i czerwonej czapce, potem wyciągnął zza pleców spory pakunek, w którym było jego odzienie, i zaczął je prać. Dziewczynka ostrzegła go, że może zniszczyć ubranie, ale on się tylko zaśmiał i dalej machał ubrankami w rudej wodzie, płynącej w rowie, a potem porozwieszał je wszystkie na trzcinach i krzakach. Dopiero kiedy skończył robotę, zaproponował dziewczynce zabawę, ale mała nagle straciła na nią ochotę. Gęsi bowiem najpierw zbiły się w kupę i gęgały głośno, a potem same rzuciły się biegiem w stronę miedzy, którą przyszły na łąkę, więc Paulinka podążyła za nimi do domu. Wieczorem opowiedziała rodzicom o dziwnym spotkaniu, ale jej nie uwierzyli, bo sądzili, że mała zmyśla.

Inna sprawa, że w gospodarstwie było zawsze tyle roboty, że nikt nie przejmował się opowieściami dzieci. Z kolei w nocy lis zakradł się do kurnika i wyniósł najlepszą nioskę, więc gospodarze postanowili, że cały drób łącznie z gęsiami pozostanie na podwórku i przez kilka dni dziewczynka nie miała okazji, żeby pójść na łąkę. Dopiero po tygodniu Paulinka zaniosła obiad pasterzowi, który na tej samej łące wypasał teraz krowy. Chłopak zajęty był jedzeniem i nie zważał na to, co robi dziewczynka. A ona tymczasem poszła nad brzeg strumienia, do którego wpadał rów z rudą wodą. Z trzcin od razu wysunął się znany jej stwór w czerwonej czapeczce. Jednak tym razem nie rozwieszał na krzakach ubrań, ale rozmaite zabawki, zegarki i wstążki, potem kiwnął na nią małą zieloną ręką, która przypominała łapę żaby.

– Podź tu, weź se... yno ściepnij ta szmatka! – stwór pokazał na szkaplerz zawieszony na szyi dziecka. Dziewczynka pokręciła przecząco głową, ale piękna wstążka kusiła, więc zrobiła kilka kroków w jej kierunku. Mały chłopek ponaglał ją z wielką niecierpliwością i mała zatrzymała się na chwilę, kompletnie nie wiedząc, co robić. Wtedy do uszu pasterza doleciały strzępki rozmowy, jaką Paulinka prowadziła z kimś dla niego niewidocznym, bo rozmawiających przysłaniały krzaki. Błyskawicznie zerwał się z miejsca i pobiegł w tym kierunku. Dziewczynkę, stojącą tuż nad wodą, złapał za rękę i przyciągnął do siebie, zaś stwora w czerwonej czapce śmignął kilka razy poświęconym biczem.

Ten zawył tylko i zniknął w głębinie, a wraz z nim wszystkie jego wabiki. Dziewczynka oburzyła się, że pasterz tak źle potraktował jej znajomego, który obiecał jej piękny prezent. – Nic by ci nie doł, yno by cie utopił, bo to był utopek! – odpowiedział jej chłopak. Jak pisze pani profesor Dorota Simonides, utopiec często jawi się: "Dzieciom w postaci kolegi, matki lub lalki, piłki i innych zabawek. A więc jego kształt i postać determinowane są projektami myśli ludzi, którzy go widzą, spotykają."("Wierzenia i zachowania przesądne" w: Folklor Górnego Śląska, s. 244).

Komentarze

Dodaj komentarz