Drastyczny sposb na zmorę w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Drastyczny sposb na zmorę w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Zmory w połowie były ludźmi, więc nierzadko przytrafiały im się ludzkie uczucia. I zawsze było z tym mnóstwo kłopotów!


Zmora zaliczana do półdemonów była w połowie człowiekiem, w związku z tym ludzkie uczucia nie były jej obce. Bywało, że zakochiwała się we swojej ofierze i nie chciała jej opuścić. Nie pomagały zaklęcia i czary, bo w walce z silnym uczuciem nawet one są bezsilne. Młodzieniec odwiedzany przez taką zmorę chudł i z dnia na dzień był coraz słabszy i bledszy. Doktorzy rozkładali ręce, bo nie znajdowali u niego żadnej choroby, tu tylko mógł pomóc doświadczony łowczorz, czyli znachor lub mądra baba – zielarka. Kiedy już nic nie pomagało, należało zmorę przekupić, obiecując jej coś smacznego, np. chleb z masłem, słoik miodu albo dobry kołocz! Jeżeli zmora od razu odstąpiła, znaczyło to, że się zgadza i nazajutrz zjawiała się w domu poszkodowanego.
W sąsiedniej wsi, której nazwy nie wymienię, opowiadano, że pewien młody chłopak odwiedzany przez zmorę obiecał jej chleba z masłem. A na drugi dzień z samego rana przy furtce prowadzącej do jego gospodarstwa zatrzymała się jakaś obca, młoda dziewczyna. Nie weszła na podwórko, tylko czekała na zaproszenie. Kiedy młodzian do niej wyszedł, poszła za nim posłusznie do kuchni, tam w milczeniu zjadła ofiarowany jej chleb i chciała odejść. Wtedy chłopak ją zagadnął i zapytał, skąd pochodzi. Okazało się, że dziewczyna pochodziła z pobliskiego miasta i była siódmą córką zamożnego piekarza. Na pytanie, w jaki sposób znalazła się we wsi o tak wczesnej porze, nie potrafiła odpowiedzieć, twierdząc, że nic nie pamięta. Szarmancki młodzian odwiózł ją do domu bryczką, a kilka miesięcy później z nią się ożenił. Po wyjściu za mąż młoda żona przestała być zmorą i każdej nocy spała już w swoim własnym łóżku.
Zupełnie inną historię opowiedziała mi moja babcia. Jejkowicki wójt przyjął z litości,  na tzw. komorę, niemłodego już mężczyznę, o którym mówiono, że dusi go zmora. Chłop był lichy, dosłownie sama skóra i kości, lecz zmora tak bardzo go pokochała, że wcale nie zamierzała opuścić. Co gorsza, nie było na nią sposobu! Czego już biedak nie próbował: zamiatał co wieczór izbę, zostawiając śmieci pod drzwiami do następnego dnia, czynił miotłą krzyże po kątach, kładł ją na progu, ale każdego ranka budził się coraz słabszy, zlany potem, wymęczony przez nocną zjawę, która wchodziła bezszelestnie przez dziurką od klucza i jako czarny, nieokreślony kształt siadała na piersiach śpiącego, dusząc go bezlitośnie!
Za namową gospodarza komornik poszedł do łowczorza, a ten zapytał go, czy nie naraził się kiedyś jakiejś babie, bo powszechnie uważano, że zmorami są zazwyczaj kobiety. Wtedy chłop przypomniał sobie, że przed laty odmówił zawarcia związku małżeńskiego z bogatą wprawdzie, ale szpetną niesamowicie panną rzeźnikówną z pobliskiego Rybnika. Niedługo potem zaczęła go nachodzić ta szczególnie dokuczliwa zmora. Łowczorz przedstawił mu wiele sposobów na pozbycie się zjawy, ale chłop był litościwy i wzdrygał się przed tymi bardziej drastycznymi metodami. Dopiero pod koniec długiej rozmowy znachor poradził chłopu, by zjadł zupę, siedząc po prostu na ustępie, to być może obrzydzi go to zmorze. I tak też się stało: po trzeciej takim eksperymencie zmora więcej się nie pokazała.

Komentarze

Dodaj komentarz