20041809
20041809


– Wcześniej malowałam dla siebie, do szuflady. W pojedynkę niepełnosprawnemu artyście ciężko jest przebić się ze swoją twórczością. Pewnego dnia dostałam kartki na Boże Narodzenie wydane przez AMUN. Znajomi, wiedząc, jak maluję, zaczęli mnie namawiać, abym wstąpiła do stowarzyszenia. Odwiedziła mnie szefowa wydawnictwa, by zobaczyć mój dorobek. Obrazy zobaczył również Florian Stegman – wnuk założyciela firmy, który był wtedy w Polsce. Uznał, że się nadają. Przesłałam kilka moich prac do siedziby związku w Liechtensteinie, który decydował o przyjęciu. Nie sądziłam, że się zakwalifikuję, zwłaszcza jak zobaczyłam prace innych członków stowarzyszenia. Własne umiejętności wydawały mi się za małe w porównaniu do nich. Zakwalifikowałam się jednak i jeszcze w 1995 r. zostałam zaproszona na plener do Bukowiny Tatrzańskiej, bym mogła przekonać się, czy odpowiada mi forma współpracy ze stowarzyszeniem. We wrześniu zostałam stypendystką.– Jak było później?– Kiedy wstępowałam do stowarzyszenia, byłam dziesiąta osobą w Polsce. Dziś jest nas już 23. To cieszy z jednej strony, a z drugiej mobilizuje do jak największego wysiłku i podnoszenia poziomu. W kalendarzu jest tylko miejsce na dwanaście obrazów, więc nie wszystkie nasze prace się mieszczą.– Czy jest pani zadowolona ze współpracy z AMUN-em?– Oczywiście. Z opieki społecznej dostaję 500 zł zasiłku socjalnego. Za takie pieniądze trudno jest wyżyć osobie niepełnosprawnej, zwłaszcza że jej potrzeby są większe niż zdrowego człowieka. Poza tym mam tu satysfakcjonujące zajęcie. Gdzie w Polsce człowiek bez rąk albo z niepełnosprawnymi rękami dostałby pracę? Dzięki stypendium artystycznemu mogę kupić farby, inne materiały, możemy pobierać lekcje malarstwa. Raz w roku wyjeżdżamy na plener. Stowarzyszenie sponsoruje pobyt artystów i ich opiekunów. Poza tym nie można mówić tylko o pieniądzach. Ta współpraca daje mi niesamowitą frajdę i satysfakcję. AMUN jest znaną instytucją. Trwająca właśnie wystawa prac współpracujących z nim artystów w gliwickiej Palmiarni została wydłużona do 10 maja, bo cieszy się ogromną popularnością. Mieliśmy ekspozycję w Muzeum Narodowym w Warszawie. Ponoć byliśmy jedynymi artystami, którzy za życia doczekali się wystawy w tej placówce.– Czy zatem czuje się pani wykorzystywana przez wydawnictwo AMUN? W artykule „Gazety Wyborczej” padł zarzut, że artyści nie czerpią korzyści ze współpracy, a większość zysków ze sprzedaży kartek pocztowych trafia do kieszeni milionera z Liechtensteinu.– Nie, absolutnie! Jestem co prawda na wózku, ale z mózgiem mam wszystko w porządku. Od początku wiedziałam, na jakich zasadach polega współpraca z wydawnictwem. Wiedziałam zatem, jaką umowę podpisywałam. Umowa jest co trzy lata ponawiana. W każdej chwili można wystąpić ze stowarzyszenia. Z tego, co wiem, jeszcze nie było takiego przypadku. Przeciwnie. Dziesięć osób czeka w kolejce, aby tylko się tu dostać. Zresztą, gdyby coś było nie tak, to ten światowy związek, którego AMUN jest częścią, opiekujący się łącznie 500 artystami niepełnosprawnymi, już dawno by padł.– Czy po tym artykule coś się zmieniło?– Zmienił się stosunek ludzi do AMUN-u. Ludzie mówią mi, że czują się oszukani. Sądzili, że pieniądze za kartki świąteczne są przekazywane nam bezpośrednio. Nie mieli jednak okazji poznać prawdziwego oblicza stowarzyszenia, co zwróciło się przeciwko nam.– Dziękuję za rozmowę.Raster:Katarzyna Warachim (1970 r.), mieszka w Gliwicach. Mając 10 lat uległa wypadkowi, w którym złamała kręgosłup. Maluje ustami od 1985 r. Najczęściej wybiera technikę olejową na płótnie i papierze oraz akwarelę. Ulubione motywy: klauni, pierroty, abstrakcje, kwiaty, ostatnio również motyle. Artystka oprócz malarstwa interesuje się teatrem i literaturą. Opublikowała kilka opowiadań. Studiuje teatrologię na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Pisze wiersze - wydała trzy tomiki: „Jedna wielka zależność”, „Czarnobiałe – białoczarne”.

Komentarze

Dodaj komentarz