Czarna świania pokazała, co w niej siedzi, gdy gospodarze zaczęli myśleć o posłaniu jej do rzeźni / Elżbieta Grymel
Czarna świania pokazała, co w niej siedzi, gdy gospodarze zaczęli myśleć o posłaniu jej do rzeźni / Elżbieta Grymel

 

Gospodarz pojechał na targ i kupił cztery prosiaki. Kiedy wrócił do domu, okazało się, że ma pięć warchlaków. Ucieszył się, ale nie na długo. I cała rodzina odetchnęła, kiedy udało się jej w końcu pozbyć tej superaty.

 

Jeszcze za czasów moich dziadków ludzie bardzo niechętnie kupowali czarne prosięta do hodowli. Miało to zapewne jakiś związek z opowieścią, którą zaraz tu przytoczę. Otóż starka Szczyglino twierdziła, że działo się to w jej rodzinnych stronach, a więc w okolicy Raciborza. Któregoś dnia jej sąsiad pojechał na targ, żeby kupić prosięta do hodowli. Długo chodził wśród furmanek, przebierał i przebierał, aż wreszcie zdecydował się na dwie parki tłuściutkich blondynek. Na wozie sprzedającej pozostała jeszcze ostatnia łaciata świnka, ale kupujący jej nie chciał, choć właścicielka zwierzęcia zeszła znacznie z ceną. Tymczasem oddzwoniono południe i chłopu zaczęło burczeć w brzuchu.

Pomny był jednak swej zeszłorocznej przygody, kiedy to w czasie, gdy on się posilał w gospodzie, skradziono mu z wozu dwa worki owsa. Teraz ominął więc zajazd z daleka i zatrzymał się dopiero w połowie drogi nad Czympielowym stawem, żeby przy okazji trochę odpocząć. Skwar, jak na wiosenny dzień, był bowiem niesamowity. Gospodarz zamoczył nogi w wodzie i zjadł pajdę chleba, którą zabrał przezornie z domu, potem wsiadł z powrotem na wóz i bez przeszkód w ciągu godziny dotarł do rodzinnej zagrody. Jakież było jego zdziwienie, kiedy na furmance znalazł nie cztery, ale pięć prosiąt!

– Widać gospodyni dorzuciła w końcu tę łaciatą na przydawek, należało się, przecież kupiłem aż cztery! – pomyślał, choć zwierzątko na tamtym wozie wydawało mu się jakby mniej czarne, ale doszedł do wniosku, że chyba się dobrze śwince nie przyjrzał. I przeszedł nad sprawą do porządku dziennego. Dbał o dobytek, a na dobrej paszy świnki blondynki rosły jak na drożdżach. Ich czarna siostra jednak, choć jadła znacznie od nich więcej, jakby nie rosła wcale, wciąż była mała i chuda! Sąsiadka starki Szczygliny, która kiedyś rozmawiała z nią na ten temat, stwierdziła że ta czarna świnia to jakiś zapędziołek. Nie rośnie bowiem ani w świątek, ani w piątek, w związku z czym najlepiej byłoby ją zabić od razu, a nie czekać aż do jesieni.

I wtedy stał się cud: w ciągu kilku dni ów zapędziołek przerósł swoje siostry i braci. Teraz był największy ze stada! Niestety, pewnego dnia chlew gospodarza musieli odwiedzić złodzieje, bo zniknęła jedna z blondynek. Kilka dni później zabrakło jednego wieprza, potem drugiego, w końcu została tylko czarna świnia i była już tak wielka, że ledwo mieściła się w swoim chlewiku. Gospodarze przerazili się, bo nikt złodziei na oczy nie widział, choć domownicy pilnowali chlewu w nocy na zmianę, a mimo to świnie zniknęły jak kamfora! W końcu rodzina uradziła, że chłop pójdzie do proboszcza, a baba do łowczorza.

Niestety, baba nie dowiedziała się nic więcej ponad to, co przypuszczała, czyli że jeżeli czarna świnia była prawdziwym zapędziołkiem, to mogła po prostu zeżreć swoich pobratymców. Problem polegał na tym, że pozbycie się takiego stwora z chałupy było bardzo kłopotliwe, w dodatku nie zawsze się udawało! Łowczorz obiecał, że pojawi się w gospodarstwie za dwa dni, żeby osobiście zbadać sprawę. Proboszcz był jednak szybszy, jako że przybył natychmiast. Uzbrojony w kropidło i książkę z modlitwami, wszedł dziarsko do chlewa. Kiedy odprawił modły i dokładnie wykropił całe pomieszczenie, czarna świnia pękła z wielkim hukiem, pozostawiając po sobie smród palonej siarki!

Ksiądz, choć człowiek uczony, nie potrafił powiedzieć, czy był to diabeł, czy może utopek (też w końcu diabelskie nasienie!), jak przypuszczali inni gospodarze. Dlaczego? Ano dlatego, że chłop w drodze powrotnej z targu zatrzymał się tylko raz, nad Czympielowym stawem. A przecież właśnie w stawach rezydowały utopki!

 

Co to jest zapędziołek
Jeszcze w czasach mojego dzieciństwa słowem zapędziołek nazywano na słabo rosnące, a dużo jedzące zwierzęta, ale określenie było już pozbawione swego demonicznego charakteru. Przyczyny takiego stanu rzeczy upatrywano raczej złej kondycji, a nawet w chorobie zwierzęcia.

 

 

Komentarze

Dodaj komentarz