Autokomisowy szwindel


Do żorskiego sądu został skierowany akt oskarżenia przeciwko 48-letniemu Leszkowi C. z Gliwic, który 14 września 1998 roku wraz ze wspólnikami przy ul. Pszczyńskiej otworzył autokomis. Dzięki doskonale zorganizowanej reklamie do lipnego autokomisu Marker2 swoje luksusowe samochody wstawiło co najmniej 24 klientów. Kiedy 28 września kilku z nich postanowiło sprawdzić, na jakim etapie znajduje się sprawa zbycia ich samochodów, po firmie i jej właścicielach ślad zaginął. Powiadomili policję oraz prokuraturę. Niestety, organy ścigania pocałowały przysłowiową klamkę, firma została zlikwidowana 26 września.Oszuści byli bardzo dobrze zorganizowani. Chętnych do sprzedaży i kupna samochodów wyszukiwali poprzez naganiaczy rozsyłanych po giełdach samochodowych. Reklama, że samochód zostanie szybko sprzedany, oraz obietnice załatwienia korzystnego kredytu dla przyszłego właściciela wozu zrobiły swoje. Dlatego w tak krótkim czasie znalazło się tylu chętnych na pozostawienie swoich aut w autokomisie.Śledztwo pozwoliło ustalić, że osiem samochodów sprzedanych zostało w innych autokomisach, jednak ich właściciele nie zobaczyli ani grosza. Czternaście aut zostało wywiezionych na różne giełdy. Sześć zostało sprzedanych, sześć pojechało na Białoruś. Stróżom prawa udało się odzyskać dwa z wstawionych do autokomisu pojazdów. – Jedno auto zostało namierzone przez policję w Białymstoku, skąd miało zostać wywiezione za wschodnią granicę. Drugie było w Bielsku-Białej. Właściciel tego samochodu został o tym telefonicznie poinformowany przez anonimowego rozmówcę, który zażądał okupu za zwrot auta – mówi prokurator Tadeusz Żymełka.Za właścicielem żorskiego autokomisu Leszkiem C. rozesłane zostały listy gończe. Poszukiwania nie przyniosły rezultatu, gdyż ten, dzięki fałszywemu paszportowi, zdążył dać dyla za granicę. Początkowo przebywał w Czechach, potem przeniósł się do Hiszpanii. W ręce wymiaru sprawiedliwości wpadł w styczniu br., kiedy wrócił do kraju. Został osadzony w areszcie. Przyznał się, iż działał pod dyktando zleceniodawców. Gliwiczanin okazał się bezrobotnym alkoholikiem, a takiego do współpracy namówić nie jest trudno. Zarejestrował więc firmę na swoje nazwisko i podpisywał wszystkie dokumenty w komisie. Wyjaśnił, że w zamian za firmowanie swoim nazwiskiem lewego autokomisu jako zapłatę otrzymywał wikt i opierunek. Natomiast w Hiszpanii wspólnicy jednorazowo wypłacili mu honorarium w wysokości 500 USD. Nie potrafi pomóc organom ścigania w ustaleniu personaliów pozostałych sprawców, którzy wymyślili i zorganizowali cały przestępczy proceder.W sprawie Leszka C. akt oskarżenia w czerwcu trafił do sądu. Proces ma rozpocząć się po wakacjach. Prokurator zarzuca mu popełnienie oszustwa, wyłudzenia znacznej wartości majątku oraz nielegalne przekroczenie granicy. Przygoda z autokomisem może zakończyć się dla gliwiczanina karą pozbawienia wolności do10 lat. Prokurator Żymełka wyjaśnia, iż w związku z brakiem śladów pozostałych wspólników autokomisowego biznesu postępowanie ich dotyczące trzeba było umorzyć.

Komentarze

Dodaj komentarz