20043607
20043607


Teofil Biela urodził się 13 marca 1897 r. w Zaborzu Wsi (obecnie dzielnica Zabrza) jako syn górnika Jana i Ludwiny z domu Siwiców. W 1903 r. rodzice przenieśli się do Czuchowa i tam też Teofil ukończył szkołę ludową. Przez następne trzy lata uczył się w Szkole Dokształcającej i był listonoszem w Czerwionce. Później został ślusarzem w kopalni Dębieńsko i wstąpił do Zjednoczenia Zawodowego Polaków, za co został zwolniony z kopalni. Powrócił więc do pracy na poczcie aż do 1918 r., kiedy to wcielono go do armii niemieckiej. Wrócił w 1919 r. i natychmiast wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska i Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Brał czynny udział we wszystkich trzech powstaniach śląskich. Po upadku pierwszego musiał uciekać ze Śląska, ale po ogłoszeniu amnestii wrócił do domu. W drugim powstaniu był dowódcą kompanii i został ciężko ranny, ale przetrwał. W ostatnim zrywie dowodził I Baonem Pułku Żorskiego i dzielnie bronił Czerwionki, Kędzierzyna, Koźla, Bierawy i Góry św. Anny. Wyróżniał się dużą odwagą i niezwykłą przytomnością umysłu, co niejeden raz ocaliło życie jemu i podwładnym. Za męstwo Józef Piłsudski w 1922 r. osobiście uhonorował go Krzyżem Kawalerskim Virtuti Militari. W tym czasie Teofil Biela poznał także gen. Ziętka i zaprzyjaźnił się z nim.– Utrzymywał tę znajomość, spotykając się z generałem przy różnych wojskowych okazjach – mówi jego 77-letnia dziś córka Stefania Pokładek-Biela.W 1923 r. wstąpił w szeregi policji śląskiej, jednak zwolnił się po roku. Cztery lata później otrzymał awans na naczelnika okręgowego gminy Czuchów – Czerwionka. Kończy wtedy 30 lat, w tym samym roku na świat przychodzi córka Stefania. – Pamiętam z dzieciństwa, że ojciec był bardzo spokojnym człowiekiem – wspomina 77-latka. – Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek kłócił się z mamą. Zawsze razem podejmowali wszelkie decyzje, najczęściej mama mówiła, a on zawsze tylko słuchał jej z uwagą i potakiwał.I takim spokojnym, zrównoważonym człowiekiem był na co dzień. Obowiązki naczelnika wykonywał z przykładnością i zawsze starał się pomagać ludziom, którym nierzadko wyszukał jakąś robotę. Jego dom zawsze był otwarty dla potrzebujących.– Do dzisiaj przed oczami mam obraz stołu w kuchni i robotników jedzących z nami, gdyż ojciec zawsze zapraszał ich na obiad – mówi druga z córek 64-letnia Lidia Biela.Teofil Biela działał też czynnie w grupie miejscowej Związku Powstańców Śląskich. O jego zaangażowaniu świadczy zdanie w gazecie ZPŚl, w którym nazwany został człowiekiem „kryształowej, mrówczej pracy związkowej”. Czerwionecka grupa na czele z T. Bielą organizowała uroczyste capstrzyki w rocznice powstań śląskich, ćwiczenia wojskowe i zawody sportowe. Wystawiała też co roku drużynę do największej sportowej imprezy powstańczej, jaką był Marsz nad Odrę.W sierpniu 1939 r. mnożyły się napady hitlerowców na przygraniczne miasta i wsie. Teofil Biela zorganizował batalion obronny z powstańców z Czuchowa, Dębieńska i Szczygłowic i stanął na jego czele. Wczesnym rankiem 1 września 1939 r., gdy rozpętała się II wojna światowa, a lawina hitlerowców runęła na Śląsk, batalion musiał wycofać się znad granicy. Niemcy wyznaczyli nagrodę za wydanie Bieli.– Mimo próśb ks. Jana Hajdy i kolegów, żeby ratował się ucieczką, ojciec odmówił, odpowiadając, że nie opuści współtowarzyszy i nie zdradzi ziemi śląskiej ani Polski, którą kocha – opowiada pani Stefania.Zdradzony i wydany w ręce wroga był torturowany, a następnie przewieziony do obozu w Nieborowicach – skąd już nigdy nie powrócił do domu.Dopiero po wojnie rodzina dowiedziała się, jak zginął. Zdarzyło się, że syn pani Stefanii, Piotr, zachorował i trafił do szpitala w Rybniku. Matka odwiedzała go często i przynosiła domowe smakołyki, którymi częstowała też pacjenta leżącego w tym samym pokoju. Ten dowiedziawszy się, że pani Stefania jest córką T. Bieli, rozpłakał się. Okazało się, że mężczyzna był świadkiem śmierci dzielnego dowódcy. W nocy z 5 na 6 września Niemcy urządzili sobie libację alkoholową, na którą zaprosili kolegów z innych miejscowości oraz z Czuchowa. Oprowadzali Teofila Bielę po wszystkich barakach obozu – który ze współwięźniów go opluł, był w nagrodę wypuszczany na wolność. Następnie wyprowadzili wszystkich więźniów na plac apelowy i kazali utworzyć im szpaler. Na koniec przywiązali do wozu ciężko pobitego Bielę i ciągnęli po ziemi wśród nich. Pierwszy zaprotestował ksiądz Władysław Robota, za nim jeszcze szesnastu więźniów – wszyscy tym samym wydali na siebie wyrok. Hitlerowcy ustawili więźniów w koło i dali broń cywilom, każąc im strzelać... Ta masakra przeszła do historii jako „krwawa noc” w Nieborowicach. Zwłoki pochowano w przydrożnym rowie, później przeniesiono je na cmentarz w Pilchowicach. – Miałam wtedy 12 lat, ale do dzisiaj pamiętam, jak płakałyśmy z mamą, gdy Niemcy przyszli nam obwieścić, że tata nie żyje – wspomina ze łzami córka. Teofil Biela zginął, zostawiając żonę Helenę z pięciorgiem dzieci.Po tej tragicznej śmierci źle się zaczęło dziać w domu państwa Bielów. Hitlerowcy zarekwirowali wszystko, co się dało. Pani Stefania i jej rodzeństwo byli szykanowani przez polskich kolaborantów i dręczeni przez okupanta z powodu działalności nieżyjącego już ojca. Nawet po wojnie spotkali się z licznymi przykrościami ze strony komunistycznych władz Czerwionki. – Starałam się w 1968 r. o skierowanie chorego syna do sanatorium. Kopalnia Dębieńsko nie chciała mi jednak dać przydziału – powiedzieli mi, że wrogom Polski Ludowej niczego nie będą załatwiać. Dzięki koleżance, która pracowała w oświacie, poznałam profesora Fojcika. Doradził mi, żebym udała się do Warszawy, do gen. Ziętka, gdyż, jak stwierdził, był to przyjaciel mojego ojca.Na spotkanie z generałem pojechała Helena Biela, żona Teofila, i wręczyła mu list córki z rozpaczliwą prośbą o pomoc.– Mama później opowiadała, że gdy Ziętek przeczytał list, wzruszył się i zapewnił, że jej wnuczek jak długo będzie chodził do szkoły, tak też będzie jeździł w czasie wakacji do sanatorium, a kopalnia będzie za to płacić – wspomina pani Stefania.Żona Teofila Bieli zmarła w 1988 r. Z pięciorga ich dzieci do dzisiaj żyje 77-letnia Stefania i 64-letnia Lidia – emerytowana nauczycielka. Żyje też w pamięci starszego pokolenia dzielny dowódca Teofil Biela, a za zasługi jego nazwiskiem nazwano jedną z ulic w rodzinnym Czuchowie.

Komentarze

Dodaj komentarz