20043811
20043811


założyli na miejskich nieużytkach ponad ćwierć wieku temu. Przez długi czas użytkowali ten teren bez wymaganych zezwoleń. Dzierżawę udało im się uregulować dopiero w 1994 roku. Wówczas to zawarli umowę na trzy lata, na mocy której miasto oddało im w dzierżawę zajmowany grunt. Od tego czasu co trzy lata umowy te były przedłużane. Sielanka trwała do 2000 roku. Wówczas to władze podjęły pierwszą próbę wystawienia nieruchomości przy ul. Podhalańskiej na sprzedaż. Jednak po protestach działkowców z tego zamiaru szybko się wycofali.Nie była to z ich strony czysta filantropia. Okazało się bowiem, że działki stały się przedmiotem postępowania administracyjnego, mającego przywrócić je pierwotnym właścicielom. Postępowanie to zakończyło się dopiero w sierpniu ubiegłego roku. Byli właściciele zrzekli się praw do tego terenu, co oznaczało, że miasto stało się jego dysponentem.22 kwietnia br. radni wyrazili zgodę na wystawienie nieruchomości przy ul. Podhalańskiej na sprzedaż w drodze przetargu nieograniczonego z przeznaczeniem na zabudowę handlowo-usługową. W uzasadnieniu tej uchwały można przeczytać, że nabyciem tej nieruchomości zainteresowani są właściciele sąsiadującej z nią firmy handlującej materiałami budowlanymi. Kolejnym krokiem władz miasta było wezwanie działkowców do usunięcia z ogródków altan i nasadzeń. Kiedy nie przyniosło ono efektu, urząd miasta skierował sprawę do Sądu Rejonowego w Jastrzębiu Zdroju, domagając się zwrotu nieruchomości.– Z chwilą powstania możliwości zbycia tego gruntu podjęliśmy decyzję o zaprzestaniu jego dzierżawienia na cele warzywnicze. Dla działkowców nie powinno to być zaskoczeniem. Nasze zamiary znali od dawna i mogli z takim rozwiązaniem liczyć się już od kilku lat – mówi prezydent.Z postępowaniem władz nie zgadzają się działkowcy. Zaskarżyli poczynania prezydenta do wojewody śląskiego. Uważają, że mają prawo pierwokupu zajmowanego terenu.– Kiedy zakładaliśmy ogródki, był tu podmokły teren, na którym rosły dwumetrowej wysokości chwasty. Własnymi środkami i siłami nawoziliśmy tę ziemię, odwadnialiśmy ją. Teraz okazuje się, że miasto zamierza nam ją zabrać bez jakiegokolwiek odszkodowania. Po prostu każą nam się wynosić. Tymczasem dla nas te ogródki to całe życie. Tutaj spędzamy wiosny i lata – mówi jeden z działkowców.– Moim zdaniem to podejrzana sprawa. Z tego, co wiem, sąsiadująca z ogródkami firma chce wykupić jedynie fragment tego terenu. Pozostała część nadal będzie nieużytkiem. Ciekawe, dlaczego urząd nie zgodził się na to, byśmy to my wykupili te działki. Proponowaliśmy takie rozwiązanie kilkakrotnie. Za każdym razem nam odmawiano – mówi Stanisław Sobczyk, reprezentant działkowców w sporze z władzami.– Za tym wszystkim kryje się jakiś podstęp. Dlaczego nie zaproponują nam wykupienia tego gruntu? Mimo że jesteśmy na emeryturach lub rentach, stać nas na wysupłanie grosza na zakup działki. Skoro przez tyle lat systematycznie płaciliśmy dzierżawy, to chyba nam się coś teraz należy? – dodaje działkowicz.Właściciele ogródków urządzili pikietę pod urzędem miasta, w czasie kiedy obradowali w nim radni. Starali się przekonać rajców do swoich racji. Niestety, nie udało im się to – skarga, jaką złożyli na działanie prezydenta, została odrzucona.– Nie kwestionuję działań prezydenta w tej sprawie. Wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Jeżeli rzeczywiście do urzędu miasta zwrócił się inwestor zainteresowany nabyciem tych nieruchomości i chce na tym terenie budować zakład pracy, to nie ma o czym dyskutować. Jednak mam pretensje o to, że działkowcy zostali potraktowani jak intruzi. Można było wskazać im alternatywną lokalizację dla ogródków. Tego jednak prezydent nie uczynił – mówi radny Sławomir Lis

Komentarze

Dodaj komentarz