20044101
20044101


Tego wrześniowego popołudnia Piotr Ł. nie zapomni. – 27 września około godz. 18 podjechałem samochodem pod swój dom. Po polach w pobliżu mojej posesji biegał koń. Był dość agresywny, zaczynał stawiać się na dorosłych. Dzieci bały się wychodzić poza ogrodzenie. Wsiadłem do samochodu. Koń był oddalony ode mnie jakieś 50 m. Gdy tylko włączyłem silnik i chciałem wycofać, kłusem ruszył w moją stronę. Zatrzymał się przed autem i uderzył kopytami w tył karoserii. Gdy wyszedłem z samochodu, próbował rzucić się na mnie. Po chwili na miejsce zdarzenia przyszedł właściciel klaczy. Zabrał konia i śmiał się do rozpuku – opowiada pan Piotr.Pan Piotr wezwał policję. Funkcjonariusze spisali protokół i poszli do właściciela konia w celu wyjaśnienia sprawy. Ten zaprzeczył całemu zajściu.Na drugi dzień w zakładzie ubezpieczeń pan Piotr przeżył kolejny odcinek tragikomedii z koniem w roli głównej. Jego „końska” przygoda wzbudzała śmiech i niedowierzanie pracowników. Okazało się, że może mieć problemy z uzyskaniem odszkodowania za poniesione straty. Kłopot wyniknął z braku odpowiedzialności cywilnej sprawcy, bo na konia nie ma ubezpieczenia OC. Pracownicy zasugerowali, by pan Piotr koszty naprawy pokrył z własnego AC.– I gdyby nie policja i sporządzony protokół, który potwierdzał wersję wydarzeń poniedziałkowego popołudnia, to pewnie nikt w ubezpieczalni nie uwierzyłby moim słowom. Myśleliby, że próbuję wyłudzić pieniądze – mówi pan Piotr.W końcu przyszedł czas na wypełnianie dokumentów, m.in. opisanie i... zilustrowanie zdarzeń. – No i jak tu narysować konia w akcji? Nie, to przerosło moje siły. Widząc moją konsternację, panie parsknęły śmiechem i zażartowały, że potraktują mnie ulgowo i nie muszę rysować konia, a jedynie zaznaczyć szkody na aucie.A strat jest sporo: rozbita lampa, wgniecenia w masce, wygięcia błotnika, popsuty tłumik. Najprawdopodobniej naprawy mogłyby zostać sfinansowane z rolniczego OC właściciela konia. Ale tak się nie stanie, bo ten twierdzi, że do zdarzenia nie doszło. Jego zdaniem Piotr Ł. wymyślił sobie atak konia na samochód. Zapewne sam gdzieś uderzył autem i teraz szuka głupiego, który by zapłacił za szkody. Koń był i jest spokojny, a nie agresywny, jak go opisuje sąsiad. A to, że pobiegł w tamtą stronę, to wina dzieci, które rzucały w niego kamieniami. – Nie zapłacę, niech się sądzi. Nic mi nie udowodni, bo mam świadków, jak było naprawdę. Nie będzie mi wmawiał, że koń go atakował. Kto w to uwierzy? Może jeszcze pogryzł zębami? A jakby rzeczywiście skoczył na auto, to pół samochodu by nie było. Myśli, że frajera znajdzie – mówi pan Andrzej.Również pan Piotr ma świadków potwierdzających jego wersję wydarzeń. Jak było naprawdę, wie koń, ale milczy...

Komentarze

Dodaj komentarz