Kundle terroryści


Ulica Kosynierów w dzielnicy Markowice to peryferie Raciborza. Małe domki i pola uprawne. Życie na pozór wydaje się spokojne. Spokój panuje nawet w domu i obejściu 66-letniej raciborzanki. Wbrew opiniom sąsiadów, że psy biegają po podwórzu i poza nim samopas, wydostając się przez liczne dziury w płocie. Psy jednak są, tylko zamknięte w domu. Słychać ich szczekanie. Właścicielka wyszła.– Panie, z nią nie ma nawet co rozmawiać. Jak przyjechała straż miejska, to wyzwała ich od najgorszych – mówi jedna z sąsiadek – O, właśnie idzie.Rzeczywiście z daleka zamajaczyła zgarbiona sylwetka nieco tęgawej kobiety. Szła powoli, wspierając się na trójkołowym wózku, jakiego używają ludzie mający kłopoty z chodzeniem. Oznajmia mi, jakby nigdy nic, że póki tu jestem, nie puści psów, bo mogą pogryźć:– Dzięki nim jestem bezpieczna. Całe dnie siedzę sama, a chacharstwo roztomajte chodzi. Nie oddam ich. Zresztą dwa dałam. Miałam dziesięć, teraz osiem.Te dwa to szczeniaki, które zgodziła się przekazać do schroniska, bo jeszcze nie zdążyła się do nich przyzwyczaić. Psy są dla niej wszystkim. Jak mówi, sama może nie dojadać, byle psy mają co jeść. Kobieta na wiadomość, że rozmawia z dziennikarzem, odparła „Dajcie mi spokój”.Nie zgodziła się na zdjęcia siebie ani psów.Dwa tygodnie temu do raciborzanki przyjechali na wizję lokalną pracownica OPS-u, przedstawiciel towarzystwa miłośników zwierząt, powiatowy lekarz weterynarii, pełnomocnik prezydenta ds. społecznych i straż miejska. Kobieta nie chciała z nimi rozmawiać i zamknęła się z psami w domu. Do rozmowy nakłoniła ją pracownica opieki społecznej. Straż miejska namawiała kobietę do oddania psów.– Pytaliśmy ją, czy wie, że jeden z jej psów pogryzł mieszkankę. Ona oświadczyła: „Tak, wiem. Ale co mam zrobić? One podkopują się pod płotem i wychodzą”. Zresztą sama przyznała, że jeden pies ją ugryzł i tego chętnie by oddała, tylko akurat gdzieś poleciał – mówi Janusz Lipiński, zastępca komendanta straży miejskiej w Raciborzu.Interwencję u kłopotliwej pani wymusiły skargi mieszkańców domagających się rozwiązania gryzącego problemu.– Jak chciałam wyjść, a czasem przecież trzeba, to brałam kij i jakoś się broniłam – opowiada sąsiadka z naprzeciwka, którą niedawno pogryzł jeden z psów, kiedy jechała rowerem. – Po wizycie straży miejskiej trochę się uspokoiło. Pilnuje psów.Ludzie nie chcą ukarania kłopotliwej sąsiadki. I tak ma ciężkie życie. Nie domagają się nawet odebrania jej wszystkich psów:– Niech ma dwa, nawet trzy. Ale nie osiem! Przecież ona nad nimi nie panuje. Nie jest w stanie opiekować się nimi – mówi sąsiadka.Zwierzęta nie mają aktualnych szczepień przeciwko wściekliźnie. Ostatni raz podano im szczepionkę trzy lata temu. Ważna jest rok. Nie wiadomo więc, czy są zdrowe. Tymczasem we wrześniu pogryzły dwie osoby, kobiety mieszkające praktycznie dom w dom z właścicielką psów. Wydawać by się więc mogło, że powinny je rozpoznać i zostawić w spokoju. Zdaniem mieszkańców pogryzień było więcej, z tym że tylko dwa zgłoszono straży miejskiej. Zresztą trzy lata temu również doszło do pogryzienia nastolatka. Sprawa trafiła do sądu. Właścicielka została ukarana grzywną, a weterynarz zaszczepił psy. Dziś raciborzanka mówi, że dałaby zaszczepić psy:– W tym roku już może nie, ale zaraz po Nowym Roku. Teraz jest Wszystkich Świętych, to będą wydatki na groby, potem święta, a urząd skarbowy zabiera mi po 160 zł.Chodzi o niezapłacony podatek od nieruchomości. Raciborzanka nie płaci też podatku od psów. Na miesiąc ma 520 zł renty. Kobieta mieszka sama, czasem pojawia się u niej na dłuższy czas syn. Choruje na martwicę naczyń krwionośnych. Grozi jej amputacja nogi. Prawą stronę ciała ma praktycznie sparaliżowaną. Wymaga stałej opieki medycznej. Pielęgniarka, która przyjeżdża robić jej zastrzyk, spotyka się z nią w garażu u sąsiadki.– Do mieszkania jej nie wpuszczam. Bo jak. Nie myje się, cały dzień siedzi z tymi psami, śpi z nimi. Jak przychodzi pielęgniarka, to spotyka się z nią w garażu.Pielęgniarka nie wchodzi do domu 66-latki ze strachu przed psami. Podobnie lekarz. Z tego samego powodu nie odwiedzają jej pracownice OPS-u. Do całkiem kuriozalnej sytuacji doszło, kiedy raciborzankę przywiozło pogotowie ze szpitala. Lekarz prosił sąsiadkę, żeby wzięła kobietę do siebie. Szpital ma bowiem obowiązek dostarczenia pacjentki dosłownie do łóżka w domu. Sąsiadka nie zgodziła się. Powiedziała, że przecież ta pani ma własny dom. Pogotowie zostawiło kobietę przy furtce. Do środka pielęgniarze nie weszli.W czwartek, 14 października, powiatowy lekarz weterynarii Andrzej Diadyk poinformował straż miejską, że wystąpi do prezydenta miasta o wydanie decyzji nakazującej umieszczenie psów w schronisku na obserwację. Kwarantanna potrwałaby dwa tygodnie. W ich trakcie lekarz stwierdziłby, czy zwierzęta są zdrowe. Sama kwarantanna nie rozwiąże sprawy. Po dwóch tygodniach psy, gdyby się okazało, że są zdrowe, wróciłyby do właścicielki. Prezydent może wtedy wydać decyzję o odebraniu psów na stałe. Powodów na dobrą sprawę nie brakuje – zaległy podatek, kiepskie warunki bytowe, zagrożenie dla bezpieczeństwa.

Komentarze

Dodaj komentarz