Żużlowcy rozczarowali


Pojechali, jak na ekstraligę przystało zdecydowanie i ambitnie i nawet późniejszy mistrz świata Jasson Crump musiał w jednym z wyścigów zameldować się na mecie za Romanem Chromikiem. Był to pierwszy mecz, w którym drużynę poprowadził nowy trener Czesław Czernicki. Rybniczanie zaskoczyli w nim najwierniejszych kibiców, wszyscy byli przekonani, że zespół przeszedł jakąś metamorfozę, że powstał jak Feniks z popiołów. Nic takiego niestety się nie stało. Realnie oceniając ligowe poczynania „rekinów” trzeba przyznać, że RKM poza tym jednym wyjątkiem nie dokonał w lidze niczego znaczącego, a najważniejsze wyjazdowe mecze rundy finałowej w Bydgoszczy i Zielonej Górze zakończyły się prawdziwą katastrofą (36:54 i 33:57). Skoro mecz, w którym liczy się każdy pojedynczy nawet punkt, a takim był mecz w Zielonej Górze (w przypadku równej ilości dużych punktów decydowałby bilans punktów biegowych) drużyna przegrywa 33:57 to trudno powiedzieć o niej coś dobrego. Z ekstraligą rybniczanie pożegnali się co prawda dwoma zwycięstwami na swoim torze, ale pamiętajmy, że były to dwa najsłabsze oprócz RKM-u zespoły ligi, a same mecze nie miały już dla tych drużyn żadnego znaczenia. Mówiło się co prawda o możliwości odebrania Poloni Bydgoszcz punktów za zwycięski mecz z Atlasem (10. kolejka), ale pomysł od początku wydawał się absurdalny.Rozczarowanie sympatyków RKM-u jest tym większe, że oto okazało się, iż drużyna przymierzana od kilku sezonów do ekstraligi pasuje do niej jak wół do karety. Przed sezonem kibice wierzyli, że rybniczanie są w stanie ową ligę zawojować, powalczyć z najlepszymi. Ligowa rzeczywistość okazała się bardzo brutalna.W sporcie nie ma gotowych, pewnych recept na sukces. Wydaje się, że najlepszym sposobem na niego jest skupowanie gwiazd i budowanie dream teamu, co potwierdza przykład drugiego benaiminka tarnowskiej Unii, która Wzmocniona najlepszymi praktycznie dostępnymi na rynku zawodnikami Szwedem Rickardssonem i Tomaszem Gollobem sięgnęła po tytuł mistrza Polski. Wielka Unia miał jednak wiele szczęścia; niewiele brakowało, a ów tytuł sprzątnąłby jej sprzed nosa niedoceniany na początku sezonu młody zespół Atlasu Wrocław. To ta drużyna była dla mnie największym objawieniem sezonu. Gdyby nie dotkliwa kontuzja podstawowego i akurat brdzo doświadczonego zawodnika Sławomira Drabika i absencja w finałowym meczu Amerykanina Grega Hancocka to tytuł prawdopodobnie zdobyliby wrocławianie. W sporcie jednak owo „prawdopodobnie” nie ma większej wartości, liczą się wyniki. Atlas nie miał ławki rezerwowych, zawodnicy nie konkurowali o miejsce w składzie, co dla wielu znawców przedmiotu jest warunkiem dobrych wyników zespołu, a mimo to gromił kolejnych rywali i bliski był mistrzostwa.Zarząd RKM-u jesienią ubiegłego roku zabiegał o pozyskanie Tomasza Golloba, i przedłużenie kontraktu z mistrzem świata Duńczykiem Nicki Pedersenem. Do Rybnika nie trafił ani jeden, ani drugi. Podpisano kontrakt z byłym mistrzem świata 33-letnim Anglikiem Markiem Loramem. Trudno mieć do niego większe zastrzeżenia, ale ligowe statystyki pokazują niezbicie, że był on najsłabszym obcokrajowcem w całej ekstralidze (średnie biegowe: M. Loram - 2,08 pkt; N. Pedersen – 2,23 pkt, najlepszy A. Jonsson – 2,73 pkt). Po ograniczeniu liczy obcokrajowców w zespole do jednego skomplikowała się sytuacja Romana Poważnego, który najpierw musiał długo czekać na polskie obywatelstwo, a potem zdobyć polską licencję. Pierwszym meczem, w którym mógł wziąć udział było pierwsze spotkanie rundy rewanżowej ,w którym z jego udziałem RKM pokonał toruński Apator. W efekcie RKM wystawił do sezonu drużynę słabszą od tej, która wywalczyła awans, a to w historii ligi zdarza się raczej rzadko. Co gorsza istotne zmiany zaszły również na zapleczu drużyny. Z Rybnika odszedł po pięciu sezonach znakomity fachowiec trener Jan Grabowski oraz zżyty z drużyną znakomity mechanik Ryszard Małecki. Z duetem tym były związane nienotowane dotąd sukcesy rybnickich juniorów, którzy zdobyli tytuły mistrzowskie we wszystkich kategoriach - indywidualnie, w jeździe parami i w drużynówce. Wiara, że ten ubytek uda się jakoś załatać okazała się złudzeniem. Trener Romuald Łoś, który z Grabowskim (trafił do Ostrowa Wlkp.) zamienił się miejscami niewiele wniósł do drużyny. Prowadzony przez niego zespół jak po sznurku przegrał siedem spotkań pierwszej rundy. Postawiony pod ścianą trener Łoś podał się do dymisji w chwili gdy do zespołu miał wreszcie dołączyć mąż opatrznościowy Roman Poważny. Klubowy warsztat przejął po Małeckim dużo mniej doświadczony Henryk Romański.Choć w zespole „rekinów” nie pojawiły się żadne gwiazdy wydawało się, że zawodników RKM-u stać na utrzymanie w lidze. Warunki ku temu były w minionym sezonie wyjątkowo sprzyjające. Polonia Bydgoszcz po odejściu braci Gollobów została bardzo osłabiona. ZKŻ Zielona Góra jeszcze przed sezonem stracił na długo kontuzjowanego Okoniewskiego, a w końcu maja w tragicznych okolicznościach już na zawsze Rafała Kurmańskiego. Niestety mimo wszystko najsłabszą drużyną w lidze okazali się rybniczanie.Zawiedli zawodnicy, na których liczono najbardziej Rafał Szombierski i mający ligowe doświadczenie po startach w Atlasie Mariusz Węgrzyk. Szombierski, który w ubiegłym roku zdobył brązowy medal mistrzostw świata juniorów w tym sezonie po raz pierwszy startował jako senior. Wypadł blado kończąc sezon ze słabą średnią biegową – 1,35. Pierwszy swój bieg wygrał dopiero w meczu ósmej kolejki z Toruniem; w spotkaniach, w których ważyły się losy rybnickiej drużyny jej świeżo upieczony kapitan (!) zdołał wygrać ledwie sześć wyścigów. Nie popisał się również Węgrzyk (średnia 1,43 pkt), który barierę 10 zdobytych punktów zdołał przekroczyć dopiero w spotkaniu 17. kolejki RKM - Unia Leszno. Roli męża opatrznościowego nie podołał Roman Poważny, który nie zdołał sobie wywalczyć stałego miejsca w składzie drużyny. Wystąpił tylko w siedmiu meczach i w 24 wyścigach, w których zdobył 29 pkt i 3 bonusy (średnia – 1,33).Zawodnikiem, który rozczarował jest niestety również najbardziej utytułowany junior w historii rybnickiego klubu Łukasz Romanek, który startował jako młodzieżowiec już ostatni sezon. Niestety po dobrych występach w trzech pierwszych meczach sezonu, w których zdobył łącznie 20 pkt z bonusem później jeździł już słabo i w kolejnych 17 meczach zdobył ich już tylko 44 (średnia 0,76 pkt). Znacznie lepiej wiodło mu się w turniejach indywidualnych, by wspomnieć tylko brązowy medal mistrzostw Polski juniorów. Sprawa ligowej dyspozycji Romanka to problem bardzo złożony. Ten utalentowany zawodnik ma olbrzymi potencjał, ale w lidze nie wiedzieć czemu nie potrafił go wykorzystać. Być może ma on podłoże psychiczne związane z ciężkim wypadkiem sprzed dwóch lat w Lesznie i przykrymi upadkami na początku tegorocznego sezonu w Krośnie i w Rybniku, gdy w meczu z Atlasem do bandy przykleił go Robert Miśkowiak. Dziennikarz jednego ze sportowych dzienników od miesięcy lansuje pogląd, iż winę za kiepskie wyniki RKM-u ponosi były trener Jan Grabowski, który zostawił tu rzekomo „spaloną ziemię” czyli drużynę bez juniorów. Romanek to najlepszy dowód, że takie zarzuty to bzdura. W drużynie startował w końcu mistrz Polski juniorów, a obwinianie trenera za niewytłumaczalną niedyspozycję dorastającego zawodnika to zwykłe nieporozumienie.Drugi etatowy junior RKM-u Marek Szczyrba (średnia 0,54 pkt) miał udane starty, ale na koniec sezonu zadziwiał wszystkich swą coraz słabszą jazdą. W lidze jeździł stosunkowo mało. Szkoda, jest mu potrzebna jak największa ilość startów, a w niektórych meczach grzał ławę, nawet wtedy, gdy drugi wyrastający z wieku młodzieżowca junior Romanek przywoził zero za zerem.Były i miłe niespodzianki choć do uratowania ekstraligi nie wystarczyły. To przede wszystkim postawa jeżdżącego już drugi sezon w Rybniku gorzowianina Mariusza Staszewskiego. Był najskuteczniejszym krajowym jeźdźcem zespołu (średnia 1,88 pkt) i w 77 wyścigach zdobył dla niego z bonusami 143 pkt. Mimo kontuzji (absencja w trzech meczach) był najrówniej i najskuteczniej jeżdżącym „rekinem”. Miłą niespodziankę sprawił również 23-letni Roman Chromik (średnia 1,49 pkt), który mimo amatorskiego kontraktu jeździł skuteczniej od zawodowców Węgrzyka czy Szombierskiego, a także z dużym powodzeniem ścigał się w lidze Duńskiej.Z małymi wyjątkami żużlowcy oblali pierwszoligowy egzamin, ale jeśli profesjonalista już na początku tak ważnego dla zespołu sezonu tłumaczy swą kiepską jazdę kłopotami ze sprzętem to coś tu chyba jest nie tak. Jak podkreśla słusznie prezes Szołtysek, kupienie drogiego silnika u zachodniego tunera to dopiero połowa sukcesu potem trzeba umieć dostosować ustawienia silnika i motocykla do zmieniającej się w trakcie meczu nawierzchni, a z tym jak się okazało bywa już bardzo różnie.Po takim przegranym sezonie warto już dziś postawić pytanie, czy z tym samym składem warto raz jeszcze pchać się do ekstraligii. Osobna kwestia to ocena pracy trenera Czesława Czernickiego. Śmiem twierdzić, że na razie nic wielkiego z tą drużyną i tym zawodnikami nie osiągnął. Wygrane mecze na swoim torze z innymi ligowymi słabeuszami trudno uznać za wielki sukces. Trudno też nie przypomnieć błędu popełnionego w pierwszym meczu rundy finałowej w Bydgoszczy, kiedy to trener wycofał ze składu najskuteczniejszego zawodnika Staszewskiego i przegrał mecz z kretesem. Wśród arbitrów żużlowych Czernicki cieszy się opinią trenera, który zbyt dużą wagę przywiązuje do „przygotowania” toru, czego dowodem miał być zdaniem niektórych obserwatorów ostatni, przerwany właśnie ze względu na stan toru, mecz z ZKŻ.Zarząd na czele którego stoi prezes Aleksander Szołtysek z tego co słychać i widać rozsądnie gospodaruje klubowymi finansami i nie obiecuje zawodnikom gruszek na wierzbie. Jedyne zastrzeżenia budzą ceny biletów. Mimo zapowiedzi i kiepskiej postawy drużyny kibice nie doczekali się elastycznych cen biletów. Za obejrzenie pierwszego ligowego pojedynku z Unią Tarnów trzeba było zapłacić tyle samo, co za wstęp na nie mający już żadnego znaczenia ostatni mecz rybnickich spadkowiczów z Zieloną Górą, rozgrywany już tylko z konieczności wyczerpania ligowego terminarza. Tłumaczenie zamrożenia cen biletów i to na wysokim poziomie, interesem właścicieli sprzedanych jeszcze przed sezonem karnetów mnie nie przekonuje. Karnety nie mogą wykluczać jakiegokolwiek biletowego marketingu, który mógłby mieć przecież wpływ na liczbę widzów na stadionie, a tym samym na atmosferę ligowych spotkań żużlowców, która może być nie lada magnesem dla niezdecydowanych. Druga kwestia to brak biletów szkolnych. W przypadku zmodernizowanego za ciężkie pieniądze miasta stadionu jest sporym nadużyciem. Jeśli tata za bilet dla syna z czwartej klasy szkoły podstawowej, który już po pięciu biegach chce paluszki, colę, chrupki i siusiu, musi zapłacić tyle samo co wchodzący na stadion emerytowany sztygar to trudno mówić o popularyzowaniu „czarnego sportu”.W najbliższy piątek 29 bm. o 18 w Klubie Energetyka rozpocznie się walne sprawozdawczo-wyborcze zabranie członków Rybnickiego Klubu Motorowego, którego zarząd zdecydował już, że odbędzie się ono bez udziału dziennikarzy (!). Dla mnie bomba!

Komentarze

Dodaj komentarz