20051222
20051222


„Bibek”, bo tak go wszyscy nazywali, był urodzonym wilkiem morskim. Szlachetny, odważny, zdecydowany i zawsze spokojny. Jego przyjaciele dodają, że był niepoprawnym optymistą.– To był wzór kapitana. Potrafił stworzyć na swoim jachcie znakomitą atmosferę. Ewentualne konflikty łagodził już w zarodku. To niezwykłe, ale Bibek nigdy się nie denerwował i chyba w życiu nie powiedział nikomu złego słowa. Zawsze powtarzał: Nieważne, gdzie się płynie, nieważne nawet, na czym się płynie, ale ważne, z kim się płynie. Przestrzegam tej jego zasady i dlatego od 20 już lat wszystkie rejsy miałem udane – mówi kpt. Józef Gromysz z sekcji żeglarskiej Energetyka Rybnik.Lwowski rodowódBogumił Pierożek urodził się w sierpniu 1923 roku we Lwowie. Pochodził z zacnej mieszczańskiej rodziny. Do wybuchu wojny zdążył skończyć IX Gimnazjum Ogólnokształcące i rozpocząć studia na Politechnice Lwowskiej. Gdy rozpoczęła się wojna, był w wieku przedpoborowym, więc zgłosił się do służby w charakterze gońca w parowozowni Zachód. Był już wtedy wodniakiem. To właśnie tam miała siedzibę 34. Wodna Drużyna Harcerska, do której należał. Po blisko 10 dniach nalotów parowozownia została zupełnie zniszczona i gońców zwolniono do domów. Po zajęciu Lwowa przezwojska sowieckie, w październiku 1939 roku, wraz z rówieśnikami zaangażował się w ruch oporu – późniejsze Szare Szeregi. Jak sam wspominał, przybrał sobie wodniacki pseudonim Bryza i został zaprzysiężony przez swojego drużynowego z wodniaków. Do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej działalność ruchu oporu ograniczała się do zabezpieczania zdobytej broni i ostrzegania osób zagrożonych aresztowaniem przez NKWD. W kwietniu 1942 roku został ponownie zaprzysiężony, ale już jako żołnierz Armii Krajowej. Przybrał nowy pseudonim Brzoza. Do czasu głośnej akcji Burza zajmował się działalnością wywiadowczą, prowadził komórkę skupu broni i ukończył kurs podchorążych. W lipcu 1944 roku wziął udział w akcji Burza. Walczył w oddziałach, które zajęły rejon tzw. Starego Uniwersytetu św. Mikołaja. Po rozbrojeniu oddziałów AK przez wojska sowieckie, by uniknąć aresztowania, wyjechał w rejon Jarosławia. Tam organizowały się nowe oddziały AK – został dowódcą plutonu. Na początku listopada 1944 roku Pierożka aresztowało NKWD. Po kilkunastu dniach śledztwa wywieziono go w głąb Związku Radzieckiego do łagru nr 270 w miejscowości Borowicze. W lutym 1946 roku z grupą innych zesłańców trafił do Białej Podlaskiej. Tam, po podpisaniu w obecności przedstawicieli Urzędu Bezpieczeństwa tzw. ankiet ujawniających, został wypuszczony na wolność.Z Białej Podlaskiej wyruszył do Gliwic w poszukiwaniu swojej rodziny. Wiedział, że w 1945 roku dotarli tam rodzice. Szczęśliwym trafem wszedł do baru prowadzonego przez lwowiaka. Szybko okazało się, że zna on jego młodszego brata Adama. Najmłodszy brat, Jan Krzysztof, zginął w czasie walk o Berlin.Naukowiec i żeglarzRozpoczęte jeszcze we Lwowie studia na wydziale mechanicznym tamtejszej politechniki ukończył w Gliwicach na wydziale mechanicznym Politechniki Śląskiej, na której wykładali jego dawni lwowscy profesorowie. Zresztą same studia również odbywały się według systemu lwowskiego. Po dyplomie rozpoczął pracę na politechnice. Jak sam przyznawał, nie miał zamiłowań dydaktycznych i w 1956 roku przeniósł się do Instytutu Spawalnictwa, gdzie mógł prowadzić prace naukowo-badawcze. To w dużej mierze dzięki niemu rozpoczęto w Polsce produkcję urządzeń potrzebnych do spawania w osłonie z dwutlenku węgla. W 1961 roku razem ze współpracownikami stworzyli pierwsze w Polsce zmechanizowane stanowisko do spawania. Trafiło do fabryki w Kielcach, gdzie przy jego użyciu powstawały ramy słynnych polskich motocykli SHL.Pracę zawodową łączył ze swoją wielką pasją – żeglarstwem. Już w 1948 roku założył w Gliwicach Akademicki Związek Morski. Kilkakrotnie przepłynął Atlantyk. Przyjaciele wspominają, że w rejs dookoła świata nie wyruszył tylko z powodu zbyt małej liczby dni taryfowego urlopu. W roli pierwszego oficera praktykował u niego m.in. Krzysztof Baranowski.W 1959 roku 12,5-metrowym jachtem „Witeź II” (50 m kw. żagli) z pięcioosobową załogą wyruszył w długi rejs dookoła Wielkiej Brytanii. W jego trakcie szalały sztormy, to znów we znaki dawały się cisze, gęste mgły i silne prądy; jacht stracił kotwicę, a na skutek przedłużającego się rejsu załoga musiała znosić niedostatek żywności.„Przecież rozpoczęliśmy ten rejs tak jak dobre obyczaje nakazują w sobotę, a nie w piątek czy poniedziałek. Ta mgła musi się kiedyś skończyć – powtarzamy sobie, dmuchając w rożek mgłowy i trzymając pod ręką nabitą rakietnicę, nasłuchując, czy coś z lewej lub prawej nie usiłuje nas rozjechać. Mgła trzymała nas jeszcze długo. Prawie przez większość czasu płynęliśmy kursami równoległymi do brzegów Irlandii, ale jej wybrzeży w tym rejsie nie zobaczyliśmy ani razu. Nawigując, pozycję jachtu określaliśmy na podstawie słuchowych namiarów na sygnały mgłowe latarni morskich” – wspominał potem w swojej książce „Impresje spod żagla”, którą zdążył wydać w 2003 roku.Pokonali wtedy 2785 mil morskich, przepłynęli Kanał Kaledoński i odwiedzili 13 portów. Dwa lata później, ostatniego dnia maja 1961 roku, Pierożek wyprowadził z portu w Świnoujściu swój ulubiony jacht „Joseph Conrad” (140 m kw. żagli), flagową jednostkę Akademickiego Związku Sportowego. Wyprawa, którą wtedy dowodził, dotarła do najbardziej północnego krańca norweskich fiordów i po 30 dniach żeglugi wróciła do macierzystego portu. To były czasy pionierów.„Prawie wszystkie jachty miały zaledwie po jednym komplecie podstawowych żagli. Żagle były tylko bawełniane, przeważnie stare, wymagały ciągłych napraw, wstawiania łat lub też wymiany całych brytów... Wyposażenie nawigacyjne przeciętnego jachtu składało się z kompasu sterowego oświetlanego lampą naftową, wyposażonego w ramkę namierniczą. Do prowadzenia nawigacji używano przeważnie starych map niemieckich lub angielskich, które nabywano z magazynów rzeczy używanych w Polskich Liniach Oceanicznych lub Żegludze Morskiej” – pisał w swojej książce.Budził wyobraźnię i wiaręO rejsach kapitana Pierożka głośno było na Śląsku. Pobudzały wyobraźnię i pozwalały wierzyć śląskim żeglarzom, że też kiedyś wyruszą w swój wymarzony morski rejs. Wybuchowy wręcz rozwój żeglarstwa na Śląsku w latach 60. minionego wieku był prawdziwym fenomenem, zwłaszcza że były tu wtedy tylko dwa niewielkie „oka wodne” – Dzierżno i Pogoria. W 1967 roku w katowickim okręgu Polskiego Związku Żeglarskiego było zarejestrowanych 4300 żeglarzy, co dawało mu trzecie miejsce w Polsce po Warszawie i Gdańsku. Żeglarskie kluby jak grzyby po deszczu powstawały wtedy przy kopalniach. W całym okręgu działało ich wtedy 35, co dawało Śląskowi drugie miejsce w kraju za Warszawą. W 1967 roku z inicjatywy Bogumiła Pierożka zawiązało się tu Koło Kapitanów „Śląsk”. We wrześniu 1969 roku jego członkowie spotkali się z przyjacielem Pierożka – Leonidem Teligą, który w czerwcu zakończył swój historyczny samotny rejs dookoła świata. Po spotkaniu tym w Kole Kapitanów pozostała na pamiątkę przywieziona przez Teligę aż z Fidżi skrzynka po whisky Johnny Walker. O tym, co się stało z jej zawartością, kroniki milczą.W jego życiorysie szczególne miejsce zajmuje Kuba. Zanim dwukrotnie dopłynął tam jachtem, poleciał najpierw samolotem, by jako profesor kontraktowy zorganizować na Uniwersytecie w Hawanie katedrę i laboratorium spawalnicze. W latach 1970-72 uczył tam studentów, ale i przyszłych wykładowców. Opracował też skrypt akademicki w języku hiszpańskim, którym władał.Pływając po morzach i oceanach, nie stracił ani jednego jachtu, ani człowieka. Żaden z jego załogantów nie zszedł z pokładu, by zostać na Zachodzie, co w latach zimnej wojny było zjawiskiem dość powszechnym. Tylko raz zdarzyło się, że powrócił z rejsu z mniejszą załogą, niż wypłynął. W połowie lat 70. w rejsie na Kubę brał udział działacz katowickiego okręgu PZŻ. Wbrew żeglarskim obyczajom nie chciał on dołożyć do jachtowej kasy swojego przydziału dewiz. Pierożek próbował przekonać go, że to błąd, ale nic nie wskórał. Na jachcie kapitan jest jednak bogiem i działacz zakończył rejs w Hawanie. Kapitan Pierożek karnie wysadził go na suchy ląd, informując o tym fakcie, zgodnie z międzynarodowymi procedurami, lokalne władze i najbliższy posterunek policji. Bibek był uczciwy, zasadniczy i na równi traktował wszystkich załogantów. Gdy w rejsie brał udział np. jakiś wiceminister, a przyszła jego zmiana, musiał obierać ziemniaki jak wszyscy pozostali.Dżentelmen w każdym caluW 1976 roku Bogumił Pierożek sprowadził się do Rybnika i ożenił się z rybniczanką Barbarą Goering, którą kilka lat wcześniej poznał w czasie jednego z rejsów.– Na początku lat 80. na zarządzie sekcji żeglarskiej ROW-u Rybnik zobowiązano mnie, bym nawiązał kontakt z pewnym sławnym kapitanem, który od niedawna miał mieszkać w Rybniku – wspomina Józef Gromysz z sekcji Energetyka. – Okazało się, że koleżanka z sekcji zna jego żonę i to za jej pośrednictwem dotarłem do sławnego żeglarza. Bibek szybko stał się nie tylko naszym nauczycielem, kapitanem, egzaminatorem, ale i przyjacielem. Pomagał w remoncie jachtu Helikon, prowadził kolejne rejsy i egzaminował młodych adeptów żeglarstwa.W 1992 roku poprowadził wieloetapowy rejs do Nowego Jorku w ramach operacji Columbus ’92, odbywającej się w 500. rocznicę odkrycia Ameryki. W wyprawie 14-metrowym Nitronem (80 m kw. żagli), zorganizowanej przez sekcję żeglarską Energetyka, wzięło wtedy udział 35 żeglarzy z Rybnika i okolic. Dwa lata później za rejs do Islandii Pierożek otrzymał doroczną nagrodę za „Rejs Roku”.– Wraz z jego odejściem skończyła się cała epoka, epoka przedwojennych dżentelmenów o niezwykłej już dziś kulturze osobistej, odwadze, poczuciu honoru i pasji życia – skwitował jego śmierć jeden z doświadczonych żeglarzy.
2

Komentarze

  • JOANNA ZALEWSKA WSPANIALE WSPOMNIENIA 24 lipca 2019 17:01MIALAM OKAZJE MIESZKAC WRAZ Z BIBKIEM I JEGO ZONA BARBARA PRZEZ CALA SWOJA 8 KLASE SP W RODZINIE ZASTEPCZEJ PAMIETAM ICH OBOJE JAKO NAPRAWDE WSPANIALYCH LUDZI KTORZY WIELE DLA MNIE ZROBILI Z TEGO CO WIEM NIE MIELI SWOICH WLASNYCH DZIECI CHOCIAZ NIE JESTEM PEWNA DLACZEGO TAK BYLO ??? BASIA NAPEWNO MIALA SIOSTRE I OWA SIOSTRA MIALA CORKE MARZENE PARZYCH KTORA MIESZKALA W KATOWICACH ALE CZASAMI PRZYJEZDZALA DO RYBNIKA W ODWIEDZINY DO RODZINY ZROBILO MI SIE OGROMNIE PRZYKRO GDY PRZECZYTALAM ZE BIBEK JUZ NIE ZYJE ALE TAKIE JEST ZYCIE NARAZIE ZYJEMY ALE ZA JAKIS CZAS KAZDY Z NAS BEDZIE MUSIAL UMRZEC PRAWDA ??? MAM NADZIEJE ZE STANIE SIE TO JAK NAJPOZNIEJ I JESZCZE PRZEZ WIELE LAT BEDZIEMY MOGLI UZYWAC TEGO PIEKNEGO SWIATA POZDRAWIAM WSZYSTKICH BARDZO BARDZO SERDECZNIE JOANNA ZALEWSKA
  • Georg Czyrt Drobny blad 07 maja 2018 22:00Adam Pierozek byl STARSZYM bratem Bibka i ojcem mojej zony. Zmarl jako lekarz weterynarii w 1951 roku w Jasienicy kolo Bielska-Bialej i jest pochowany na starym cmentarzu przy kosciele. Urodzil sie w 1922 roku.

Dodaj komentarz