20051223
20051223


– Każdy, kto obejrzy jakiś telewizyjny program bądź przeczyta publikację o zatopionych skarbach, chciałby zajmować się takimi badaniami – uważa pan Sławek, zastrzegając jednak, że do tego trzeba mieć jeszcze pasję odkrywania przeszłości. On zauważył ją w sobie już w dzieciństwie. W 1980, gdy miał 11 lat, założył zeszyt, do którego wklejał wycinki z gazet opowiadające o archeologach i ich odkryciach. Przechowuje ten kajet do dziś, bo w nim zawiera się cała historia jego fascynacji. Już w liceum nie miał wątpliwości co do tego, co chciałby robić w przyszłości. Po maturze podjął studia w Instytucie Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, jedynym w Polsce, gdzie można zgłębiać także tajniki tego, co uległo zalaniu, a w 1996 roku został archeologiem architektury i archeologiem podwodnym.Polskie PompejeZa początki tej drugiej dyscypliny przyjmuje się przełom lat 1853 i 1854, kiedy to poziom wody w wielu szwajcarskich jeziorach wokół Zurychu obniżył się na tyle, że spowodował odsłonięcie znacznej liczby drewnianych słupów, naczyń ceramicznych i innych artefaktów, czyli przedmiotów charakterystycznych dla danej kultury. Archeologia podwodna w Polsce zaczęła rozwijać się w latach 30. minionego wieku. Przy okazji regulacji rzeki Raduni odkryto wtedy drewniany gród w Biskupinie z okresu kultury łużyckiej, który już w okresie międzywojennym nazwano Polskimi Pompejami. Badania obiektu trwały wiele lat, a zaowocowały utworzeniem niezwykłego rezerwatu, któremu obecny kształt nadano w latach 70. Pan Sławek śledził historię tych działań, nie mogąc oprzeć się fascynacji spuścizną naszych przodków. Odsłonięcie biskupińskiego grodu ukazało bowiem światu nie tylko podwodne muzeum, ale także bogactwo kultury materialnej ludzi, którzy niegdyś żyli na ziemiach obecnej Polski.Te skarby mogłyby nie przetrwać, gdyby nie uległy zalaniu. To właśnie dlatego nasz rozmówca uważa, że ciekawsza od tradycyjnej jest archeologia podwodna, gdyż daje większe pole do popisu. – Kultura naszych przodków była przecież drewniana, jeżeli zatem coś zatonęło, odkrywa się to na ogół w całości, bo woda zachowuje drewno lepiej niż ziemia – stwierdza. Już na początku studiów jednak przekonał się, że o ile zwykłym archeologiem może być każdy, kto ma zamiłowanie do kopania w ziemi i chce się uczyć, o tyle archeologia podwodna jest dla wybranych, bo tu trzeba mieć końskie zdrowie i niebywałą odporność psychiczną. Człowiek tego zawodu musi być też bowiem płetwonurkiem. Kto nie potrafi nurkować, musi nauczyć się tego na kursach, ale jest to trudne, zwłaszcza w naszym klimacie. Polskie wody są zimne, na głębokości poniżej 10 m temperatura sięga 4 st. C, a nieraz trzeba schodzić dużo głębiej. Pan Sławek nie miał większych problemów. Mało tego: podczas studiów brał udział m.in. w badaniach na Ostrowie Lednickim, które prowadziła jego uczelnia.Śladem pierwszych Piastów– Była to fascynująca przygoda, której nie zapomnę do końca życia – tłumaczy wodzisławski archeolog. Ostrów Lednicki to wyspa na jeziorze Lednica, na której znajdowała się siedziba pierwszych Piastów. Założył ją Mieszko I. Wyspę ze stałym lądem łączyły mosty poznański i gnieźnieński. Konstrukcje miały 610 m długości, z czego ok. 440 m przypadało na most poznański, reszta na gnieźnieński, i były największymi obiektami tego typu na piastowskich ziemiach. Naukowcy sądzą, że książę i ludzie z jego otoczenia przyjęli chrzest właśnie na Lednicy. Nie wykluczają ponadto, że rezydował tam pierwszy polski biskup Jordan, a w 1000 roku na wyspie gościł niemiecki cesarz Otton III, który podążał na Zjazd Gnieźnieński i odbywał pielgrzymkę do grobu św. Wojciecha. Twierdza uległa spaleniu prawdopodobnie podczas najazdu wojsk czeskiego księcia Brzetysława, które uderzyły na gród w 1038 roku. Walki wedle badaczy toczyły się i na mostach, i na wodzie. Przemawiają za tym odkrycia, jakich dokonano na dnie jeziora w okolicach pozostałości konstrukcji.Odnaleziono tam m.in. fragmenty dwóch jednopiennych łodzi (tzw. dłubanek) i jedną prawie nietkniętą zębem czasu o długości 4,5 m, miecze, groty włóczni, topory, hełmy, kolczugi i szyszaki. Niektóre z militariów wskazują, że twierdzy strzegli też rycerze skandynawskiego pochodzenia, którzy znaleźli w jej pobliżu miejsce wiecznego spoczynku. – Krotko mówiąc, było tam podwodne pobojowisko, które przetrwało nienaruszone przez blisko tysiąc lat – stwierdza pan Sławek. On i jego koledzy mieli udział w wydobyciu części tych zabytków, badali też inne zbiorniki, gdzie zachowały się obiekty starsze od Lednicy. Była to mordercza praca, bo widoczność w polskich wodach jest zła, poza tym wtedy nie było jeszcze tak dobrego wyposażenia jak teraz. Studenci nurkowali więc w nieszczelnych kombinezonach z pianki, choć nieraz musieli schodzić na głębokość 60 m, gdzie jest przeraźliwie zimno i ciemno. – Mało kto to wytrzymywał, więc co jakiś czas wypływało się na głębokość 5 m, żeby trochę się ogrzać i zobaczyć odrobinę światła – wspomina wodzisławski archeolog.Kwestia zaufaniaNa pytanie, czy się nie bał, odpowiada, że archeolodzy podwodni pracują parami. Jeden stoi na specjalnej platformie gotów w każdej chwili pospieszyć z pomocą nurkującemu koledze. – To zatem, czy ma się odwagę powierzyć swoje życie drugiemu człowiekowi, jest kwestią zaufania – wyjaśnia. Najmilej wspomina praktyki na Lednicy. Studenci poznali tam nawet problemy, z jakimi na co dzień zmagali się pierwsi Piastowie. Ekipa mieszkała w namiotach, w każdym szybko pojawiło się najmniej 50 dziur wygryzionych przez myszy. – Wygląda na to, że legendarnego króla Popiela, który miał tam rezydować, te myszy zjadły nie bez powodu – śmieje się pan Sławek. Od ukończenia studiów nie miał okazji prowadzić podwodnych badań, bo, jak mówi, stał się szczurem lądowym. Z tym większą uwagą śledzi osiągnięcia kolegów, którzy podnieśli niejeden wrak okrętu czy szkunera z dna Bałtyku. Chciałby uczestniczyć w takiej lub nawet dalszej wyprawie, ale nie jest to jego życiowe marzenie.– Nie należy myśleć o wykopaliskach np. na Bliskim Wschodzie, gdzie starczy ruszyć łopatą, by odnaleźć zabytek sprzed tysięcy lat, bo nie każdy może odkrywać złoto Etrusków – stwierdza i dodaje, że skoro znalazł się na Śląsku (pochodzi z okolic Torunia, mieszka z żoną i dziećmi w Pszczynie), powinien starać się zrobić jak najwięcej dla tej ziemi. Na razie, na miarę możliwości, przekopał Wodzisław i sporo miejsc w okolicy. Zbadał dzieje wodzisławskiego zamku, a teraz przygotowuje pracę o XIX-wiecznych mieszkańcach miasta. Uważa jednak, że podwodny archeolog miałby co robić i u nas. Największą zagadkę stanowi sprawa legendarnego przejścia w Raciborzu, które miało prowadzić od klasztoru Dominikanek do zamku pod korytem Odry! Gdyby udało się odkryć jego pozostałości, byłaby to sensacja nie tylko w Raciborzu. – Nie słyszałem bowiem, żeby obiekt tego typu miał istnieć gdzie indziej na Górnym Śląsku – zauważa pan Sławek, dodając, że podjąłby to wyzwanie, gdyby tylko wytworzył się sprzyjający klimat dla tej inicjatywy. Na razie ma kilku kolegów w Gdańsku i Toruniu, którzy chętnie wzięliby udział w takich poszukiwaniach.

Komentarze

Dodaj komentarz