Materiały prasowe / UM Rybnik
Materiały prasowe / UM Rybnik

15 grudnia zapisał się w rybnickich annałach jako dzień, w którym odkryto cały wachlarz tajemnic, które wisiały nad dziewiętnastowieczną kaplicą kompleksu Juliusz, czyli zespołu budynków, które tworzyły dawny szpital. Od czasu, gdy w 2000 r. lecznica przestała pełnić swoją funkcję i od tego czasu obiekt systematycznie niszczał. Dopiero od niedawna w mieście zaczęto czynić kroki, by uchronić budynki przed tym, by nie zamieniły się w całkowitą ruinę. Dopiero kilka lat temu rozpoczęła się ich rewitalizacja. Jednak nie wszystkie elementy kompleksu doczekały się restauracji. Jednym z nich była właśnie kaplica, która została zdesakralizowana przez biskupa Zimonia, który zdecydował się na taki ruch, by poczyniono kroki w kierunku remontu zabytku. Na takie właśnie działania zdecydowała się rybnicka Fundacja na rzecz Ochrony Dóbr Kultury, na której czele stoi Janusz Gładysz. Operacja renowacji kaplicy to gigantyczne przedsięwzięcie, które wymaga nie tylko zaangażowania profesjonalnego wykonawcy, ale najpierw wykonania dokumentacji, która pozwoli na zachowanie tzw. substancji zabytku, jego ducha i kontekstu.

Spotkanie na szczycie

Nic więc dziwnego, że koniec prac nad tą częścią operacji został z pompą ogłoszony na specjalnie zwołanej konferencji w rybnickim magistracie. Udział w tym wydarzeniu wzięli prezes fundacji, która walczy o przywrócenie budynkowi dawnej świetności, architekt Marek Wawrzyniak, który jest autorem zebranej w kilka przepastnych tomów dokumentacji, miejski konserwator zabytków Henryk Mercik, prezydent miasta Piotr Kuczera oraz członkowie zespołu, którzy uczestniczyli w tym wyzwaniu. Całą operację przeprowadzono w sekrecie, na dziennikarzy czekały zasłonięte sztalugi oraz postument, na którym umieszczono spowity w całun przedmiot. Tajemnicę uchylił Janusz Gładysz, który odsłonił sztalugi, na których znajdowały się ilustracje tego, jak zdesakralizowany obiekt kultu będzie wyglądał po ewentualnym remoncie. Ukrytym przedmiotem natomiast okazała się pokaźna drewniana skrzynia, w której ukryto oprawione w trzydziestoletnią skórę  kryjące w sobie dokumentację projektowo-wykonawczą. Miasto nie jest właścicielem kaplicy, ale wsparło finansowo fundację w opracowaniu dokumentów niebagatelną kwotą pół miliona zł. Wykonanie tej gigantycznej operacji zajęło raptem kilka miesięcy, przy czym Marek Wawrzyniak wskazał, że w normalnych warunkach zabieg taki trwał ponad 1,5 roku.

Znaczenie dokumentacji

Dlaczego tak ważne jest perfekcyjne wykonanie projektu? Na to pytanie odpowiadał Henryk Mercik, miejski konserwator zabytków. - W dziedzinie ochrony zabytków projekt jest czymś absolutnie fundamentalnym i szczególnie ważnym. Nie jest to zwykły projekt. Dla powodzenia przedsięwzięcia niezwykle ważne są odpowiedzi na kilka pytań. Co możemy zrobić? Co jest ważne w tym obiekcie? Co stanowi problem? Co powinniśmy ocalić? Co powinniśmy przywrócić? Co jest tą autentyczną substancją, którą chcemy zachować? Drugie pytanie brzmi jak, powinniśmy to zrobić. Wszelkie niepowodzenia, jeśli chodzi o renowację, o rewitalizację, jeśli chodzi o zabytki, biorą się z tego, że działania zostały źle zaplanowane, albo zostało to zrobione w sposób niepełny. W przypadku współpracy z Fundacją rozpoczęło się od ekspertyz, od odkrywek, od badań. Na szczęście obiekt ten zachował się w takiej kondycji, która pozwala na odzyskanie wielu rzeczy, a następnie przywrócić go do życia, nie tracąc autentyzmu. 

Architektoniczny znój

W iście mrówczych pracach nad znalezieniem oryginalnego wnętrza kaplicy w "Juliuszu" pracowało około 40 osób. Wielu z nich zarywało nocki, by zdążyć przed ustalonym terminem. Praca miała z jednej strony benedyktyński charakter, z drugiej zaś poruszano się w świecie prawie niewielkich elementów, których analiza wymagała zmysłu godnego śledczego lub detektywa. Wielostronicowe opracowanie zawiera takie detale jak choćby nazwy preparatów, które będą chronić drewno przed insektami czy grzybami. Marek Wawrzyniak, architekt, który zajmował się opracowaniem projektu, powiedział, że by był on kompletny, zespół musiał zajmować się nawet liczeniem dachówek na kopule.  Prace wykazały coś jeszcze. Mianowicie, że nieumiejętnie prowadzone roboty, które miały miejsce w czasach PRL, doprowadziły do zniszczenia części substancji zabytkowej. Marek Wawrzyniak dał przykład, że cegłówki piaskowano zwykłą piaskarką, co prowadziło do zdarcia tzw. czerepu cegieł, a w konsekwencji do tego, że "piły" one wodę. Takie traktowanie budynków, które stały nierzadko kilka wieków, mogło skończyć się ich zrujnowaniem w trakcie kilkunastu lat. - Metody znalezienia działań czysto konserwatorskich, które by zabezpieczyły obiekt przed degradacją, stanowiły połowę roboty. Drugą częścią były działania trochę archeologiczno - śledcze, które doprowadziły do znalezienia kolorystyki - wyjawił architekt. W trakcie tzw. badań stratygraficznych (polegających na pobieraniu próbek i przeprowadzaniu odkrywek) odkryto pierwotne wybarwienie wnętrza kopuły. Okazuje się, że farba miała kolor grynszpanu. Grynszpan jest to rodzaj organicznego związku chemicznego, dawniej służącego właśnie do barwienia farb na kolor zieleni miedziowej. 

Co będą kryły wnętrza?

Na chwilę obecną nie wiadomo, jakie będzie przeznaczenie obiektu. Wiadomo, że będzie on stanowić przestrzeń publiczną. Ma on spełniać funkcje reprezentacyjne, artystyczne i użytkowe. Marek Wawrzyniak dodaje, że stanowi to novum dla tego budynku, chociaż częściowo pełnił on taką rolę przed desakralizacją kaplicy. Porządek sakralny jednak różni się od porządku świeckiego. Wcześniej wewnątrz znajdowały się takie elementy jak: rzeźby i ołtarz, co niejako wymuszało specyficzne warunki akustyczne i świetlne. Dzisiaj mają odbywać się weń koncerty, monodramy, odczyty. - Pozornie podobna funkcja jest zupełnie inaczej realizowana. Trzeba było coś zrobić z akustyką, która obecnie jest koszmarna. Nie da się usłyszeć w niej głosu ludzkiego. Trzeba było to zjawisko ograniczyć dzięki zastosowaniu specjalnego tynku, który gwarantowałby może nie idealne warunki, ale przynajmniej wystarczające. Światło. Trzeba było znaleźć specjalny żyrandol, który odpowiadałby duchem temu miejscu, a jednocześnie nie było ordynarną metaloplastyką - wskazał Marek Wawrzyniak. W podobnym duchu wypowiada się Henryk Mercik, który zaznacza, że nowa rola obiektu będzie z konieczności korzystać z pewnej charakterystyki jej starszej funkcji. - To jest obiekt dedykowany kulturze i to kulturze przez wielkie "K". Pewnie będzie przeznaczony różnym spotkaniom, uroczystościom. Można sobie wyobrazić, że w tym budynku nie tylko będą się odbywać koncerty, ale mogą być wręczane różne nagrody, czy może będą przyjmowani wyjątkowi w skali miasta goście. To jest bardzo ważny punkt na mapie miasta. Jeżeli ten obiekt, już w pełni zrewitalizowany i odrestaurowany, dopełni strukturę "Juliusza", to będziemy mieli przestrzeń, która jest niezwykle potrzebna.

Przyszłość 

Prezydent miasta Piotr Kuczera szacuje, że remont obiektu może wynieść ponad 10 milionów zł. Dokumentacja projektowo-wykonawcza pozwoli jednak na sięganie po pieniądze unijne, gdzie dofinansowanie może sięgać nawet 85 procent wartości inwestycji. Miasto będzie wspierać fundację w składaniu wniosku i pomoże w ewentualnym sporządzeniu takiego dokumentu. Magistrat chciałby wesprzeć tę inwestycję również w postaci grantów konserwatora zabytków, jeśli zajdzie taka potrzeba. 

Komentarze

Dodaj komentarz