Niechciani ludzie
Niechciani ludzie


W mieście istnieje Dom dla Bezdomnych Arka N., który od kilku lat z powodzeniem realizuje program wychodzenia z bezdomności, a więc umożliwia drugi start ludziom bez adresu. Przygarnia też tych, którzy mają dość tułaczki, ale z różnych przyczyn, np. podeszłego wieku, nie są w stanie wrócić do normalnego życia. Sytuacja komplikuje się wtedy, jeśli któryś ciężko zachoruje i wymaga hospitalizacji bądź specjalistycznej opieki, bo kierownictwo Arki N. zawsze musi staczać boje o umieszczenie ich np. w szpitalu. Z drugiej strony placówki medyczne czasem dowożą do Arki N. bezdomnych pacjentów jako zdrowych, nawet jeśli wkrótce okazuje się, że wymagają stałej pomocy.Wypisali umierającego10 stycznia 2002 roku karetka przywiozła do Arki N. pana Tadeusza, który miał być zdrowy. Nazajutrz doznał krwotoku z płuc. Wezwano pogotowie, które zabrało go do szpitala, gdzie mężczyznę podleczono, a we wrześniu tego samego roku wypisano z zamiarem odesłania karetką do Arki N. Nie zgodził się na to jego szef Zenon Stube, bo dzień wcześniej widział Tadeusza na ulicy osłabionego do tego stopnia, że ten nie mógł chodzić. Lekarze zasypywali ośrodek telefonami, poświadczając, że jest w dobrym stanie, ale jednocześnie policja razem z opieką społeczną i strażą miejską podejmowały starania o umieszczenie bezdomnego w innym szpitalu. Po kilku godzinach pan Jerzy trafił do psychiatryka w Rybniku, gdzie zmarł tego samego dnia z powodu skrajnego wyczerpania.Innym bezdomnym, który nie dość, że był pijany, to jeszcze miał złamaną rękę, zaopiekował się taksówkarz. Szpital i poradnia nie chciały się nim zająć, karetka nie zamierzała go wozić, bo był nietrzeźwy, a noclegownia odmówiła przyjęcia z powodu złamanej ręki. Przez kilka godzin taksówkarz woził tego człowieka od przysłowiowego Annasza do Kajfasza. Wreszcie udzielono mu pomocy medycznej. Cierpiący na astmę Adam Cholewa przebywał w Arce N. od kwietnia 2000 roku. Dostawał zadyszki już po kilku krokach, ale nie chciał przyjąć go żaden szpital. Po wielu staraniach umieszczono go w zakładzie opiekuńczym w Krzanowicach, gdzie wkrótce zmarł. Historia schorowanego pana Wojciecha jest jeszcze krótsza. Po długich zabiegach odwieziono go do tego samego ośrodka, gdzie dokonał żywota równie szybko jak pan Adam.Jak bez domu, to zdrowyPodobny los stał się udziałem pana Jerzego. 25 sierpnia 2004 roku trafił do Arki N. Pod koniec września zaniepokojony kierownik zawiózł go na konsultację do onkologa. Zenon Stube twierdzi, że lekarz nie chciał przyjąć bezdomnego na oddział. Ugiął się dopiero pod groźbą zawiadomienia mediów. Pan Jerzy miał tak spuchnięty brzuch, że nie mógł siedzieć. Jęczał z bólu, nie reagował na to, co się do niego mówi. Zmarł 11 października, w szpitalu. W styczniu 2004 roku karetka przywiozła do Arki N. Bronisława Wileńskiego, który wedle lekarzy był w stanie „nie budzącym obaw” i mógł spokojnie mieszkać w ośrodku. Już nazajutrz zauważono u niego narastające kłopoty z oddychaniem. Trzeciego dnia kierownik wezwał pogotowie. Bezdomny zmarł w szpitalu tej samej doby.Poparzona Joanna Bogusz leżała w szpitalu specjalistycznym w Siemianowicach. Tam przeszczepiono jej blisko połowę skóry z nóg na górną część ciała. Potem trafiła do raciborskiej lecznicy. Po jakimś czasie lekarz zadzwonił do kierownika Arki N., by zgodził się ją przyjąć. Zenon Stube miał w planie kilkudniowy wyjazd, więc ustalił, że po powrocie porozmawia z kobietą i zdecyduje, czy jej stan zezwala na umieszczenie w ośrodku. Gdy wrócił, była już wśród jego podopiecznych. Według słów kierownika wykorzystano jego nieobecność i przywieziono pacjentkę, mówiąc pensjonariuszom, że wszystko zostało uzgodnione. Z powodu ran na nogach kobieta nie mogła chodzić. Miała założone dreny na nogach, bo z ran sączyła się ropa. Trzeba było jej przygotować specjalne podwyższone łóżko. Zajęły się nią inne mieszkanki Arki N.Dramat w trzech aktachMateusz Dolny przebywał w ośrodku od października 2003 roku. Od początku był w kiepskim stanie. Trafił do szpitala w Raciborzu, skąd został wypisany w drugiej połowie listopada i wrócił do Arki N. Nie jadł, nie zażywał leków. 17 grudnia upadł i doznał urazu głowy. Około godz. ósmej rano odwieziono go do szpitala, ale niespełna półtorej godziny później ten człowiek znowu znalazł się w ośrodku, w strasznym stanie i, wedle relacji kierownika, z ustami pełnymi krwi. Zenon Stube interweniował w szpitalu i po trudnych rozmowach karetka zabrała go tam z powrotem. W pierwszej dekadzie stycznia lekarz prowadzący zawiadomił szefa ośrodka o przewiezieniu pana Mateusza do placówki leczenia odwykowego w Gorzycach.Nazajutrz okazało się, że jednak w odwykówce nie przyjmą bezdomnego, więc ten wrócił do szpitala w Raciborzu. Zenon Stube próbował umieścić pana Mateusza w zakładzie opiekuńczym w Krzanowicach. Placówka nie miała już miejsc, ponadto wyczerpała roczny kontrakt z NFZ-em. Bezdomny wrócił pod skrzydła Arki N. Zachowywał się różnie. Raz nie było z nim kłopotów, ale niekiedy odmawiał jedzenia i zażywania leków, więc podupadł na zdrowiu. W połowie maja 2004 roku pogotowie zawiozło go na oddział wewnętrzny. Jak mówi Zenon Stube, lekarze stwierdzili, że pacjent nie może pozostać w szpitalu ze względów społecznych, i wypisali go po czterech dniach. Mężczyzna miesiąc później zmarł.Gdzie tu umrzeć?8 stycznia 2004 roku policja przywiozła do Arki N. Andrzeja Grzywę. Był brudny, chory i skrajnie wyczerpany. Nie kontrolował potrzeb fizjologicznych i wymagał podkładania pieluch. Raciborski szpital nie chciał go przyjąć. 16 stycznia pracownicy ośrodka zawieźli więc pana Andrzeja do szpitala w Rybniku, ze skierowaniem, ale natknęli się na zamknięte drzwi. Wrócili do lecznicy raciborskiej, która ponownie odmówiła opieki nad chorym. Powód był ten: przyczyny społeczne. Według lekarza z izby przyjęć bezdomny sam doprowadził się do tego stanu. Andrzeja Grzywę przygarnęła więc Arka N., gdzie opiekował się nim jeden z pensjonariuszy. Ostatecznie po wielu staraniach mężczyznę przyjął dom pomocy społecznej, gdzie mężczyzna szybko zmarł.Pani Elwira cierpiała na zaburzenia psychiczne i wymagała stałej obserwacji. Leczyła się w szpitalu i poradni. W grudniu 2000 roku trafiła do Arki N. Po jakimś czasie jej stan znacznie się pogorszył. Wspominała o samobójstwie, miała omamy wzrokowe i słuchowe. Kierownik wezwał pogotowie, ale karetka nie przyjechała. Około godz. 21 kobieta wyskoczyła z okna ubikacji na pierwszym piętrze, spadając z hukiem na betonowe schody. Poturbowaną, przeniesiono do portierni. Tym razem pogotowie pojawiło się po kilkunastu minutach. Lekarz nie zbadał jednak kobiety. Zaaplikował jej tylko zastrzyk uspokajający. Zignorował protesty kierownika, który zażądał pisemnego zaświadczenia, że kobiecie nic się nie stało, więc może pozostać w ośrodku. Medyk odmówił, karetka odjechała.Na łasce losuPensjonariusze przenieśli panią Elwirę do oddzielnego pokoju, gdzie na zmianę, do rana, doglądało jej kilku mężczyzn. Kobieta nie odzyskiwała przytomności przez wiele godzin. Nazajutrz kierownik z pomocą dwóch podopiecznych zawiózł ją do poradni zdrowia psychicznego. Tam została skierowana do szpitala psychiatrycznego, w którym przebywa do dziś. Schorowanego pana Piotra, który nie mógł chodzić, sanitarka o dziwo przywiozła do Arki N., chociaż on ma mieszkanie w Raciborzu. Nie ruszał się z domu przez kilka dni, więc sąsiedzi zawiadomili jego brata. Ten po przyjeździe wezwał pogotowie. Sanitarka zabrała go do szpitala, ale po chwili wróciła razem z pacjentem. Brat stwierdził, że stan zdrowia pana Piotra nie zezwala na zostawienie go w mieszkaniu. Karetka przewiozła go więc do Arki bez uzgodnienia z kierownikiem.Mężczyznę wniesiono na noszach i zostawiono. Trzy dni później ośrodek zadzwonił na pogotowie z informacją, że mężczyzna jest w ciężkim stanie: nie jadł, załatwiał się w łóżku, jęczał z bólu. Po utarczkach zabrano go do szpitala. Takich przypadków jest więcej. Prezydenci dowiedzieli się o nich po interpelacji radnego Ryszarda Frączka. Na polecenie magistratu Halina Sacha, dyrektorka OPS-u, i Zenon Stube prześledzili je wszystkie. 15 marca, po lekturze opracowania, prezydent Jan Osuchowski wysłał pismo do nadzorującego szpital starosty z prośbą o wyjaśnienia i propozycję rozwiązania problemu. Wiceprezydent Mirosław Szypowski twierdzi, że gdyby nie udało się znaleźć odpowiedniej placówki, miasto byłoby skłonne przeznaczyć dwa, trzy pokoje w Arce N. dla obłożnie chorych bezdomnych. Opiekę medyczną musiałby jednak zapewnić im powiat, bo to jest jego kompetencja.
Tekst i zdjęcia: TOMASZ RAUDNER

Komentarze

Dodaj komentarz