post image
Pixabay Polowanie na leśną zwierzynę

Elżbieta Grymel

Las Baraniok obejmuje dość znaczny obszar, a kiedyś występowały tam także niebezpieczne torfowiska i bagna. Jeszcze w pierwszej połowie wieku XX dochodziło w tym lesie do starć leśników i kłusowników, które nie zawsze kończyły się dobrze. W oczach mieszkańców wsi kłusownictwo nie uchodziło za czyn społecznie naganny, a wręcz świadczyło o chłopskiej zaradności. W ludowym ujęciu kłusownik (rabczyk) był traktowany jak zbójnik Janosik, którego legenda dotarła także w nasze strony. Jednak ludzie jakby zapominali, że rabczyk nie dzielił się swoim łupem z biednymi, tylko pracował na swój własny rachunek.

Amatorzy dziczyzny

Często słyszy się jeszcze teraz zafałszowane opinie typu: biedny kłusownik złapał sobie zajączka, a ci wredni leśnicy tak źle go potraktowali! Istotnie, biedak, który chwycił we wnyki zająca, kuropatwę lub bażanta, wielkiej szkody nie zrobił, ale ten, którego stać było na zakup strzelby i nabojów, biedny nie był i z kłusownictwa uczynił dochodowy interes. Bo amatorzy taniej dziczyzny zawsze się znajdą, nawet współcześnie. Nie przeraża ich nawet fakt, że w mięsie tym (nie przebadanym przecież przez lekarza weterynarii) mogą znajdować się pasożyty groźne dla zdrowia człowieka.

Dawniej, kiedy przyszła jakaś bieda, to ludzie chętnie „rabczykowali” w pańskich lasach, ale nawet w spokojniejszych czasach zawsze się we wsi jakiś „rabczyk” znalazł. Jedni kłusowali z powodu tego, że „zaglądali do kieliszka” i potrzebowali sporo pieniędzy na alkohol, inni, bo byli chciwi i bolało ich to, że marnuje się tyle „dobra”, choć owo „dobro” do nich nie należało. Zdarzało się też, że jakiś „rabczyk”, ot tak dla zabawy lubił drażnić pańskich leśników, albo mścił się na nich, mając jakieś porachunki z nimi do wyrównania.

Ucieczka do Ołomuńca

Ponad 150 lat temu mieszkał w Warszowicach pewien młodzieniec, o którym mówiono, że kłusuje w pańskich lasach. Ale nikt go za rękę nie złapał, a on robił wszystko, żeby mu nic nie można było udowodnić. Widać w końcu poczuł się bezkarny, bo bezczelnie przechwalał się w karczmie, że las Baraniok zna lepiej niż leśnicy barona. Kiedyś nocą upolował sarnę i niewiele brakowało, a byłby przez to wpadł. W ostatniej chwili schował swoją zdobycz w krzakach nad pobliskim stawem, a potem chciał zbiec, ale drogę ucieczki odcięli mu leśnicy, więc wyszedł im naprzeciw i udał, że w głowie mu się pomieszało, bo nie wie, gdzie jest i jak się tu dostał! Poleżał ze dwa tygodnie w domu udając chorego, a potem pewnej nocy zniknął, nie pożegnawszy się nawet z rodziną.

Kilka lat później spotkał go pewien leśniczy z Baranowic podczas pobytu w sławnym mieście Ołomuńcu. Zapytany, co porabia, młodzieniec odpowiedział, że teraz zbiera zioła w górach dla jednego z ołomunieckich aptekarzy. Przed odjazdem leśnik obszedł wszystkie apteki w okolicy, ale nikt młodzieńca z Warszowic nie znał.

Pozdrowienia od rabczyka?

Wiele lat później pewna kobieta z Warszowic wybrała się na pielgrzymkę do Świętego Kopeczka koło Ołomuńca. Po drodze miała kupić w tym mieście plastry na reumatyzm dla swojej babci. Obeszła wszystkie apteki, ale plastrów nie dostała. Tylko w jednej aptece, brodaty właściciel zapytał ją skąd pochodzi? Kiedy usłyszał, że z Warszowic, poprosił, żeby od niego pozdrowiła rodzinę X. Jak zapytała od kogo ma przekazać pozdrowienia, brodacz tylko się uśmiechnął i dodał, że oni będą wiedzieli. Była to dokładnie ta rodzina, z której pochodził ten sławny „rabczyk”.

Za rok do Ołomuńca pojechał młodszy brat kłusownika, teraz już też posunięty w latach. Jednak nie udało mu się spotkać z brodatym aptekarzem, bo wyjechał do córki do Wiednia, a tam już się  warszowianin nie zapuszczał. Nie było zresztą czego szukać, bo wspomniany aptekarz nazywał się całkiem inaczej niż jego brat.

Za jakiś czas mieszkaniec Warszowic otrzymał urzędowe pismo, że odziedziczył niewielką sumkę po zmarłym bracie. Zawiadomienie przyszło z... Wiednia.

Komentarze

Dodaj Komentarz